Kocham robić zakupy przez internet, gdzie mogę podziwiać produkty w późnych godzinach nocnych, zastanawiać się nad ich zakupem kilkanaście godzin, dni, tygodni, miesięcy i gdzie mogę w spokoju sycić oczy bez asysty namolnej obsługi sklepu. Zakupy takie mają jednak jedną, podstawową wadę - nie mogę dotknąć tych przedmiotów, nie mogę sprawdzić czy materiał na pewno mi odpowiada, czy to na pewno to, czego szukam, czy w tym kolorze, odcieniu, który będzie pasował do wnętrza mojego mieszkania itd. Tą drogą zamówiłam już większą część mebli z IKEI, do której mam niestety dość daleko - jakieś 2.5 h jazdy samochodem, natomiast po akcesoria, których IKEA, nie wiedzieć czemu, nie wysyła ani nie dostarcza, wybrałam się do pobliskiego sklepu meblowego Ashley.
Kiedy tylko weszłam do sklepu, podszedł do mnie ktoś z obsługi, przedstawił się, zapytał jak mam na imię, jakaś gadka szmatka...
Obsługa: "Are you looking for something specific?"
Ja: "No, I'm just looking around"
Obsługa: "Ok, enjoy the showroom!"
Ja: "Thank you"
Ok... Miałam dużo czasu, więc powolutku przechadzałam się po showroomie dotykając rzeczy, które wydały mi się na pierwszy rzut oka interesujące. Doszłam do jakiegoś świecznika, a tuż za mną, jakby znikąd pojawiła się pani, która przywitała mnie na wejściu i spytała, czego brakuje mi w domu, czy szukam mebli czy może akcesoriów itp. Odparłam, że chciałabym zobaczyć jakieś lustra, w miare duże, obejmujące całą moją sylwetkę. Pani wskazała lustro stojące tuż przy mnie, ale nie było to coś, czego szukałam, powiedziałam więc, że poszukam sobie sama czego potrzebuję. Pani odeszła i powiedziała, że znajdzie mnie za chwilę.
Szukam więc dalej... Oglądałam każdy przedmiot bardzo dokładnie i sprawdzałam cenę, która moim zdaniem gdzie niegdzie była dość wygórowana, wtedy z bólem w sercu myślałam o IKEI, gdzie widziałam lampy z papieru ryżowego za niecałe $15, a tutaj stoję przy lampie, która wygląda podobnie, tyle tylko, że jest zrobiona z płótna i wisi na nim cena $199... Za chwilę znów zjawia się Pani z obsługi i pyta czy w czymś pomóc, czy coś znalazłam. Tak, znalazłam i wskazałam na zegarek stojący na komodzie. Pani wpisała zegarek na listę. Znów zapytała czy może w czymś pomóc, wyjaśniłam jej wtedy, że dopiero wprowadziłam się do Fayetteville i właściwie większośc mebli już zamówiłam, a dziś szukam głównie akcesoriów i jak coś znajdę to dam jej znać.
Pani odeszła, a ja znów powolnym krokiem brnęłam przed siebie obijając się o meble. W międzyczasie zahaczył mnie jeden z, chyba, managerów czy przełożonych i zapytał czy wszystko ok, czy byłam przywitana na wejściu i przez którego pracownika. Wymieniłam wtedy imię tej pani z obsługi, która mi się przedstawiła, na co manager odpowiedział, że jest to jedna z jego najlepszych pracowniczek ;), ale jeśli będę potrzebowała pomocy od kogoś innego, to on także będzie happy to help me. Idę więc dalej...
Zobaczyłam ładny, srebrny świecznik, albo raczej lampionik, który niby przypominał krajobraz Nowego Jorku, chociaż teraz widzę, że chyba są to tylko przypadkowe budynki, bo żadnego charakterystycznego budynku dla NYC nie widzę, no ale z tęsknoty za NYC wmówię sobie, że to NYC i koniec ;) Podeszła Pani z obsługi i wpisała lampion na listę. "You have such a good taste" przyznała z uznaniem kiwając głową, ale ja i tak wiem, że cokolwiek bym wybrała, to usłyszałabym uznanie w jej głosie, bo w końcu czegokolwiek nie kupię, pani z obsługi dostanie prowizję ;)
Na koniec wybrałam jeszcze czarną ramkę do zdjęć i mogłam udać się do kasy...
Ze sklepu wyszłam jednak zmęczona... Nie jestem typem klienta, który szuka uznania w oczach sprzedawcy, któremu trzeba wciąż asystować. Ja lubię po prostu przeglądać rzeczy bez potrzeby tłumaczenia się obsłudze czy interesuje mnie zakup czy nie... ;) Wiem jednak, że są klienci, którzy lubią, a wręcz wymagają, by poświęcać im uwagę, doradzać, przekonać itp., ja się jednak do takich nie zaliczam i raczej prędko do Ashley nie zajrzę ;)
Kiedy tylko weszłam do sklepu, podszedł do mnie ktoś z obsługi, przedstawił się, zapytał jak mam na imię, jakaś gadka szmatka...
Obsługa: "Are you looking for something specific?"
Ja: "No, I'm just looking around"
Obsługa: "Ok, enjoy the showroom!"
Ja: "Thank you"
Ok... Miałam dużo czasu, więc powolutku przechadzałam się po showroomie dotykając rzeczy, które wydały mi się na pierwszy rzut oka interesujące. Doszłam do jakiegoś świecznika, a tuż za mną, jakby znikąd pojawiła się pani, która przywitała mnie na wejściu i spytała, czego brakuje mi w domu, czy szukam mebli czy może akcesoriów itp. Odparłam, że chciałabym zobaczyć jakieś lustra, w miare duże, obejmujące całą moją sylwetkę. Pani wskazała lustro stojące tuż przy mnie, ale nie było to coś, czego szukałam, powiedziałam więc, że poszukam sobie sama czego potrzebuję. Pani odeszła i powiedziała, że znajdzie mnie za chwilę.
Szukam więc dalej... Oglądałam każdy przedmiot bardzo dokładnie i sprawdzałam cenę, która moim zdaniem gdzie niegdzie była dość wygórowana, wtedy z bólem w sercu myślałam o IKEI, gdzie widziałam lampy z papieru ryżowego za niecałe $15, a tutaj stoję przy lampie, która wygląda podobnie, tyle tylko, że jest zrobiona z płótna i wisi na nim cena $199... Za chwilę znów zjawia się Pani z obsługi i pyta czy w czymś pomóc, czy coś znalazłam. Tak, znalazłam i wskazałam na zegarek stojący na komodzie. Pani wpisała zegarek na listę. Znów zapytała czy może w czymś pomóc, wyjaśniłam jej wtedy, że dopiero wprowadziłam się do Fayetteville i właściwie większośc mebli już zamówiłam, a dziś szukam głównie akcesoriów i jak coś znajdę to dam jej znać.
Pani odeszła, a ja znów powolnym krokiem brnęłam przed siebie obijając się o meble. W międzyczasie zahaczył mnie jeden z, chyba, managerów czy przełożonych i zapytał czy wszystko ok, czy byłam przywitana na wejściu i przez którego pracownika. Wymieniłam wtedy imię tej pani z obsługi, która mi się przedstawiła, na co manager odpowiedział, że jest to jedna z jego najlepszych pracowniczek ;), ale jeśli będę potrzebowała pomocy od kogoś innego, to on także będzie happy to help me. Idę więc dalej...
Zobaczyłam ładny, srebrny świecznik, albo raczej lampionik, który niby przypominał krajobraz Nowego Jorku, chociaż teraz widzę, że chyba są to tylko przypadkowe budynki, bo żadnego charakterystycznego budynku dla NYC nie widzę, no ale z tęsknoty za NYC wmówię sobie, że to NYC i koniec ;) Podeszła Pani z obsługi i wpisała lampion na listę. "You have such a good taste" przyznała z uznaniem kiwając głową, ale ja i tak wiem, że cokolwiek bym wybrała, to usłyszałabym uznanie w jej głosie, bo w końcu czegokolwiek nie kupię, pani z obsługi dostanie prowizję ;)
Na koniec wybrałam jeszcze czarną ramkę do zdjęć i mogłam udać się do kasy...
Wpakowałam w nią zdjęcie swojego kotka :) |
Ze sklepu wyszłam jednak zmęczona... Nie jestem typem klienta, który szuka uznania w oczach sprzedawcy, któremu trzeba wciąż asystować. Ja lubię po prostu przeglądać rzeczy bez potrzeby tłumaczenia się obsłudze czy interesuje mnie zakup czy nie... ;) Wiem jednak, że są klienci, którzy lubią, a wręcz wymagają, by poświęcać im uwagę, doradzać, przekonać itp., ja się jednak do takich nie zaliczam i raczej prędko do Ashley nie zajrzę ;)