Zazwyczaj pisze na blogu o tym, co mi się tutaj podoba, co zwiedziłam, co zobaczyłam... wiecie... te wszystkie piękne widoki, mili i uśmiechnięci ludzie, wzajemna życzliwość, tolerancja (bo jeszcze nie spotkałam się z nietolerancja, więc dajcie mi tutaj trochę czasu ;)), ale dziś będzie o drugiej stronie medalu i może, w zależności o Waszego celu przyjazdu tutaj, część z Was jeszcze raz przemyśli sprawę i zastanowi się czy USA to naprawdę taki raj na Ziemi jak sobie czasem wyobrażamy.
Zdecydowałam się napisać ten post po tym jak dostałam kilkanaście maili o treści "Czy tam (w USA) jest naprawdę tak cudownie?" Ciężko mi wtedy odpisać w jednym paragrafie wszystkie negatywne strony, które tutaj widzę, ale teraz będę mogła odesłać zainteresowanego do tego posta.
Zdecydowałam się napisać ten post po tym jak dostałam kilkanaście maili o treści "Czy tam (w USA) jest naprawdę tak cudownie?" Ciężko mi wtedy odpisać w jednym paragrafie wszystkie negatywne strony, które tutaj widzę, ale teraz będę mogła odesłać zainteresowanego do tego posta.
Oczywiście spora liczba osób zapewnie powie Wam, że do USA wciąż opłaca (jeśli myślimy o emigracji jako o sposobie na lepsze życie patrząc przez pryzmat dóbr materialnych) się emigrować oraz, że życie wciąż jest na wyższym poziomie niż w Polsce. Może się czasem nie przelewać, ale też nie trzeba odliczać do pierwszego, a i na jakieś zachcianki wystarcza. Bywa różnie. W USA widzę i ogromne, bogate domy i biedę, albo nawet skrajne ubóstwo. Nawet nie muszę za bardzo wychylać się poza ogrodzenie swojej gated community, żeby dostrzec kilka naprawdę ubogo wyglądających domów - takich z rozlatującym się dachem, zaniedbanym gankiem, zardzewiałym samochodem pod wiatą, która stanowi garaż, widze też ludzi bezdomnych i żebrzących przy ruchliwych ulicach lub w parkach. Może się wydawać, że to USA już nie jest krainą mlekiem i miodem płynącą jak jeszcze kilkanaście lat temu, ale wciąż są ludzie, którzy chcą tutaj przyjechać, bądź też już się tutaj osiedlili, bo emigracja nie była związana tylko z lepszymi zarobkami, ale np. z klimatem (to ja - bo lato trwa w np. NC dłużej niż w PL, a zimy nie są mroźne;)), kulturą, a innym po prostu podobają się tutejsze miasta, wsie, wybrzeża czy góry i chcą z nimi obcować na codzień i taki był cel ich przeprowadzki. Owszem, zgodzę się z tym, że USA wciąż daje szanse na poprawienie standardu życia, ale pod warunkiem, że ...
1. Nie zachorujesz na jakąś ciężką chorobę, bądź też nie przdarzy Ci się jakiś wypadek, który mógłby spowodować, że będziesz musiał przejść kilka/kilkanaście czy więcej operacji, albo co gorsza zostać na jakiś dłuższy czas w szpitalu. Amerykańska służba zdrowia potrafi zrujnować człowieka jeśli nie ma się dobrego ubezpieczenia. A nawet z ubezpieczeniem czasem koszty potrafią przyprawić o zawał serca. Przykład? Gdybym nie miała ubezpieczenia, za kanałowe leczenie zęba zapłaciłabym jakieś $1200 czy 1300. Ubezpieczenie na szczęście obcięło tę kwotę do ok. $350. Wciąż jednak dużo, prawda? Mam jednak nadzieję, że będę mogła cieszyć się dobrym zdrowiem przez całe swoje życie. Staram się o to dbać ćwicząc i dobrze się odżywiając (tak, tak, wiem, że pokazuję Wam na blogu różne pączki i serniki, ale wierzcie mi, że pozwalam sobie na nie tylko w weekendy i w bardzo małych ilościach np. 2 pączki na cały weekend lub 2 kawałki sernika). Tak więc tym, którzy mieszkają w USA życzę dużo zdrowia. W skrajnych przypadkach, kiedy wiecie, że leczenie będzie horrendalnie drogie, myślę, że dobrym pomysłem jest tymczasowy przyjazd na prywatne leczenie do Polski... problem jednak pojawia się wtedy, kiedy w USA mamy stałą pracę.
2. Studia... Pewnie większość z Was wie, że aby studiować w USA trzebaby wychodować jakieś drzewo dolarowe, bo inaczej to można się albo zadłużyć, albo hmm... zdobyć dobre stypendium, które pokrywałoby koszty nauki. Ja aplikowałam o stypendia, ale niestety jeszcze żadnego nie dostałam gdyż jestem z moją szkołą za krótko. Żeby dostać stypendium muszę mieć conajmniej 15 kredytów, a ja mam 11, więc spróbuję w nastepnym semestrze. Anyway wracając do kosztów - za każdy kredyt w mojej szkole musiałabym zapłacić $699 żebym dobrnęła do Bachelor's Degree muszę mieć 120 kredytów, czyli zostało mi jeszcze (mam już 57 = 46 kredytów z zaakceptowanych kredytów z ewaluacji plus 11 zdobytych na uniwersytecie na którym studiuję) 63 i teraz 63 x 699 = 44,037. Na szczęście dla military students cena za kredyt wynosi $250, co znacznie ją obniża więc wychodzi 63 x 250 = 15, 750. Ale to nie wszystko jeśli chodzi o studia, bo do tego musimy dodać opłaty za książki. W ostatnim semestrze za książki zapłaciłam magiczną sumkę (żeby Wam tutaj nie skłamać, to sprawdzę...) $394 za same książki plus ponad $100 za przybory do Biology Lab 102, co daje jakieś $ 500 (przy czym nie wszystkie książki były nowe). Oczywiście możecie znaleźć o wiele tańsze i też dużo droższe studia w USA, ja podaję tylko i wyłącznie swój przykład. Studia są świetne, jednak ceny mi się absolutnie nie podbają.
3. Brak publicznego transportu. Tak, wiem w takim np. Nowym Jorku działa sobie sprawnie metro przez co spora liczba mieszkańców nie potrzebuje samochodu by dostać się do pracy. Ale te okolice w których ja mieszkam i mieszkałam (najpierw w Maryland a teraz w Północnej Karolinie) już nie mają tak dobrze rozwiniętego transportu. Owszem są jakieś tam autobusy, które sporadycznie sobie odjeżdżają, ale czasem jak człowiek gdzieś pojedzie, to nie wiadomo czy wróci ;) Kiedyś planowałam wycieczkę ze swojej małej miejscowości w Maryland do Washington D.C. i co się okazało? Samochodem ten dystans pokonałabym w 50 minut w jedną stronę, natomiast korzystając z transportu publicznego miałabym kilka przesiadek i cała podróż zajęłaby mi ponad 3h!!! Nie mówiąc już o powrocie. Czyli jak widzicie... zwyczajnie się nie opłaca. Co więcej... z komunikacji miejskiej w takich malutkich miejscowościach jak moja korzystają też różne podejrzane typy, więc taka podróż nie jest też do końca bezpieczna. Z jednej strony szkoda, że transport publiczny nie jest tak dobrze rozwinięty jak w Europie, ale z drugiej zaś strony stoi za tym pewna ideologia, którą Marek Wałkuski w swojej książce "Wałkowanie Ameryki" bardzo trafnie uzasadnia, także odsyłam do lektury ;)
4. Recykling... W poprzedniej miejscowości w której mieszkaliśmy mieliśmy specjalne kosze do segregowania odpadów. Teraz nie mamy żadnego w promieniu chyba kilku mil. Staram się więc jak mogę najepiej wykorzystać materiały wtórne samodzielnie np. kolekcjonuję kartony, które później wykorzystuję do przesyłek, kolekcjonuję puszki, które później wozimy do automatów, gdzie można je wrzucić i dostać w zamian punkty, które później możemy wykorzystać w sklepie. Torby foliowe z supermarketu wykorzystuję do pakowania tego, co mój kot zostawia w kuwecie ;) (mamy nakaz pakowania takich rzeczy w podwójne worki, więc wykorzystuję do tego worki z marketów). Ale też żeby tych worków dużo nie przybywało, to zaopatrzyłam się w kilka ekologicznych płóciennych toreb, które możemy wykorzystywać podczas ponownych zakupów. Tak, wiem, że są miejsca w USA, gdzie recykling działa bardzo sprawnie, u mnie niestety kuleje, więc muszę sobie jakoś radzić w inny sposób :(
5. O ile Amerykańskie drogi są ogólnie mówiąc w dobrej kondycji, a i przemieszczenie się 100 mil dalej zajmuje czasem nieco ponad 1 h poprzed dobrze rozwiniętą sieć autostrad, to na kierowców w tych stanach w których mieszkałam mogłabym sobie ponarzekać. Notorycznie zdarzają się przypadki, że ktoś skręca, zmienia pas ruchu bez użycia migacza. Przecież to taka bezużyteczna pierdoła, nie?
6. Niedobry chleb. Śmierdzi jakimś cukrem, karmelem czy innym słodkim g..... . O dobry chleb tutaj bardzo trudno, chyba, że ktoś mieszka w NYC i ma pod nosem polską piekarnię, to zazdroszczę! ;) Próbowałam jednak kilka rodzajów chleba z różnych marketów i za każdym razem kręciłam nosem, bo nie ma chrupiącej skórki, bo jest jakiś dziwnie słodki, bo taki owaki. Całe szczęście, że w USA mam dostęp do wielu kuchni z całego świata, więc zapominam o ich chlebie. Tak czy inaczej, polski chleb wymiata, koniec i kropka ;)
7. Klimatyzacja w marketach - klima jest tutaj wszechobecna i bywa, że czasem uciążliwa :( Szczególnie wtedy, kiedy na dworze słońce przypieka, termometry wskazują 39 stopni C w cieniu, a Wy zakładacie krótkie gatki i bluzki bez rękawów i tak wybieracie się na zakupy. Wchodzicie do marketu i co? ... i przechodzą Was ciarki z zimna. Doskonały przepis na przeziębienie :P
Uff, póki co to tyle. Chciałabym jedynie dodać, że piszę z własnego doświadczenia oraz, że nie musi to wszystko dotyczyć każdego jednego stanu. Stany Zjednoczone sa naprawdę zbyt ogromne i zbyt różnorodne, żeby sobie ot tak generalizować jakie to one są po dwutygodniowej wycieczce na np. Florydzie czy innej Kalifornii ;) Wiele osób nie zdaje sobie sprawy z tego jak daleko jest np. Północna Karolina od Nowego Jorku, przez co często dostaję pytania takie jak "Często bywasz w NYC?" ... Tak, wpadam tam co weekend, w końcu to tylko 9h jazdy autem ;) To trochę tak jakby zapytać Polaka mieszkającego w Polsce czy często bywa w Paryżu ;), dlatego wstawię poniższy obrazek, żeby pokazać tę różnicę w wielkości w tej samej skali - USA a Polska:
4. Recykling... W poprzedniej miejscowości w której mieszkaliśmy mieliśmy specjalne kosze do segregowania odpadów. Teraz nie mamy żadnego w promieniu chyba kilku mil. Staram się więc jak mogę najepiej wykorzystać materiały wtórne samodzielnie np. kolekcjonuję kartony, które później wykorzystuję do przesyłek, kolekcjonuję puszki, które później wozimy do automatów, gdzie można je wrzucić i dostać w zamian punkty, które później możemy wykorzystać w sklepie. Torby foliowe z supermarketu wykorzystuję do pakowania tego, co mój kot zostawia w kuwecie ;) (mamy nakaz pakowania takich rzeczy w podwójne worki, więc wykorzystuję do tego worki z marketów). Ale też żeby tych worków dużo nie przybywało, to zaopatrzyłam się w kilka ekologicznych płóciennych toreb, które możemy wykorzystywać podczas ponownych zakupów. Tak, wiem, że są miejsca w USA, gdzie recykling działa bardzo sprawnie, u mnie niestety kuleje, więc muszę sobie jakoś radzić w inny sposób :(
5. O ile Amerykańskie drogi są ogólnie mówiąc w dobrej kondycji, a i przemieszczenie się 100 mil dalej zajmuje czasem nieco ponad 1 h poprzed dobrze rozwiniętą sieć autostrad, to na kierowców w tych stanach w których mieszkałam mogłabym sobie ponarzekać. Notorycznie zdarzają się przypadki, że ktoś skręca, zmienia pas ruchu bez użycia migacza. Przecież to taka bezużyteczna pierdoła, nie?
6. Niedobry chleb. Śmierdzi jakimś cukrem, karmelem czy innym słodkim g..... . O dobry chleb tutaj bardzo trudno, chyba, że ktoś mieszka w NYC i ma pod nosem polską piekarnię, to zazdroszczę! ;) Próbowałam jednak kilka rodzajów chleba z różnych marketów i za każdym razem kręciłam nosem, bo nie ma chrupiącej skórki, bo jest jakiś dziwnie słodki, bo taki owaki. Całe szczęście, że w USA mam dostęp do wielu kuchni z całego świata, więc zapominam o ich chlebie. Tak czy inaczej, polski chleb wymiata, koniec i kropka ;)
7. Klimatyzacja w marketach - klima jest tutaj wszechobecna i bywa, że czasem uciążliwa :( Szczególnie wtedy, kiedy na dworze słońce przypieka, termometry wskazują 39 stopni C w cieniu, a Wy zakładacie krótkie gatki i bluzki bez rękawów i tak wybieracie się na zakupy. Wchodzicie do marketu i co? ... i przechodzą Was ciarki z zimna. Doskonały przepis na przeziębienie :P
Uff, póki co to tyle. Chciałabym jedynie dodać, że piszę z własnego doświadczenia oraz, że nie musi to wszystko dotyczyć każdego jednego stanu. Stany Zjednoczone sa naprawdę zbyt ogromne i zbyt różnorodne, żeby sobie ot tak generalizować jakie to one są po dwutygodniowej wycieczce na np. Florydzie czy innej Kalifornii ;) Wiele osób nie zdaje sobie sprawy z tego jak daleko jest np. Północna Karolina od Nowego Jorku, przez co często dostaję pytania takie jak "Często bywasz w NYC?" ... Tak, wpadam tam co weekend, w końcu to tylko 9h jazdy autem ;) To trochę tak jakby zapytać Polaka mieszkającego w Polsce czy często bywa w Paryżu ;), dlatego wstawię poniższy obrazek, żeby pokazać tę różnicę w wielkości w tej samej skali - USA a Polska:
Widać różnicę?