Nigdy nie lubiłam niedziel. Ten dzień zawsze kojarzył mi się z takim dziwnym zastojem, nudą, nostalgią, depresją, czyli dniem, gdzie oprócz mszy w kościele nic się nie dzieje. Po popołudniowym obiedzie moja rodzina zwykle szła na spacer, albo na drzemkę, albo po prostu zasiadała przed telewizorem. Ja jestem wrogiem telewizora numer jeden. Ten grat stał w moim pokoju dobre kilka lat i był włączony przez ten czas może kilka razy. W końcu wyrzuciłam to bezużyteczne pudło, a na jego miejsce w moim pokoju przybyło książek. Ale wróćmy do tej nieszczęsnej niedzieli... wiem, że ten dzień nie tylko ja kiepsko przeżywam... kilku moich znajomych ma podobne odczucia, pomimo tego, że niedziela była dniem wolnym od szkoły, studiów czy pracy. Kiedy chodziłam do liceum, pamiętam, że w weekendy mogłam zadzwonić do pewnego zakładu pracy, gdzie przyjmowali chętnych do pomocy przy maszynach produkujących tytoń. Niedzielę traktowałam więc jako dzień w którym mogłam sobie dorobić do kieszonkowego, a tak naprawdę chodziło o to, żeby jak najszybciej się tego dnia pozbyć z kalendarza. Praca trwała od 14:00 do 22:00, więc prawie cały dzień przeminął na pracy. W końcu nadchodził upragniony poniedziałek, a we mnie wstępowało życie. W późniejszym wieku, czyli kiedy skończyłam 20 lat, jedną niedzielę miesiąca poświęcałam na zakupy w centrum handlowym (kocham Stary Browar w Poznaniu ;) ), nie, nie traciłam wtedy jakichś ogromnych sum pieniędzy, chodziło raczej o samą wycieczkę, kupienie kilku drobiazgów, poobserwowanie ludzi przechodzących nieopodal, kiedy ja siedziałam z kubkiem kawy ze Starbucksa... W ten sposób próbowałam się z tą nieszczęsną niedzielą oswoić i ją polubić. Eh, wróciłabym chętnie do Starego Browaru w każdej chwili, bo ani w Niemczech ani w USA nie widziałam tak pieknego centrum handlowego jak to.
Oczywiście często niedziela mijała mi na nauce, pisaniu pracy licencjackiej na trzecim roku studiów, na przygotowywaniu projektów, prezentacji, na tłumaczeniach czy pisaniu planów lekcji (tak, uczyłam w szkole angielskiego w ramach praktyki zawodowej), na czytaniu, ale mimo wszystko niedziela koajrzyła mi się smutno.
Oczywiście często niedziela mijała mi na nauce, pisaniu pracy licencjackiej na trzecim roku studiów, na przygotowywaniu projektów, prezentacji, na tłumaczeniach czy pisaniu planów lekcji (tak, uczyłam w szkole angielskiego w ramach praktyki zawodowej), na czytaniu, ale mimo wszystko niedziela koajrzyła mi się smutno.
W USA niedziela jest dniem w którym zwykle staramy się robić coś ciekawego, przez co nostalgia, nuda i smutek przemykają gdzieś obok niezauważone. Ostatnią niedzielę spędziłam z mężem, obserwując jak "odrabia" swoje zadanie domowe. Mój mąż uczy się w militarnej szkole dziennikarskiej, po to, by pewnego dnia zostać się dziennikarzem lub prezenterem w wojskowej telewizji bądź radiu. Bardziej widziałabym go w radiu, ma do tego dobry klarowny głos, a przy tym świetną dykcję i brak silnego akcentu, który mówiłby skąd pochodzi ;) No, ale to mój mąż, więc pewnie pomyślicie, że nie jestem obiektywna... na szczęście moje zdanie poparte jest jego dobrymi ocenami, więc myślę, że się nie mylę :)
Jako gwiazdę swojego "footage", czyli materiału filmowego, mój mąż wybrał swojego kolegę z branży, który jeździ na desce. Pojechaliśmy więc we trójkę, do skate shopu, który znajdował się w oddalonym o 20 mil miasteczku. Miałam okazję podpatrzeć jak bawi się amerykańska młodzież, a także odzyskałam wiarę w to, że młodzi ludzie interesują się czymś więcej, niż tylko własnym komputerem i tym ile mają znajomych na znienawidzonym przeze mnie Facebooku.
Tak wyglądał owy skate shop:
Na zapleczu sklepu był tzw. halfpipe, na którym już jeździło kilka dzieciaków, niestety nie zrobiłam tam zdjęć, bo za dużo ludzi się wokół mnie kręciło. Ale zrobiłam zdjęcie kamery (kamera jest własnością szkoły).
Na zapleczu sklepu był tzw. halfpipe, na którym już jeździło kilka dzieciaków, niestety nie zrobiłam tam zdjęć, bo za dużo ludzi się wokół mnie kręciło. Ale zrobiłam zdjęcie kamery (kamera jest własnością szkoły).
Później jednak na halfpipe'ie zaczęło robić się tłoczno, mój mąż przeprowadził więc krótki wywiad ze swoim kolegą, nagrał kilka jego tricków i upadków na desce, po czym spakowaliśmy kamerę i ruszyliśmy na poszukiwanie jakiegoś skate parku. Okazało się, że jednen z nich jest na obrzeżach miejscowości, w której mieszkamy.
Kiedy dotarliśmy do parku, nie było tam nikogo. Obok skate parku było boisko do koszykówki, gdzie mogliśmy zobaczyć głównie wysokich, silnych, bardzo wysportowanych Afro-Amerykanów, którzy spędzali niedzielę grającw kosza.
Po kilku minutach jednak w skate parku zaczęło przybywać fanów ruchu na kółkach. Widziałam młodzież na deskorolkach, BMXach, a nawet hulajnogach. Udało mi się zdrobić zdjęcie tylko jednemu z nich:
Lata swietlne temu lazilam do skate parku i zasuwalam tam na rolkach :) Piekne czasy.
ReplyDeleteA w Starym Browarze raz bielizne kupowalam na szybciora, bo okazalo sie, ze zostaje na noc w Poznaniu. Rowniez piekne czasy :)
Jesli chodzi o to, w jaki sposob mlodziez spedza teraz czas, bardziej razi mnie konsumpcyjne do spedzania tego czasu, podejscie. Mam o 10 lat mlodsza siostre, ktora ze znajomymi chodzi tylko i wylacznie po galeriach handlowych. A przeciez mozna cos zwiedzic, zobaczyc cos innego niz wystawe sklepowa i ulec reklamie (tak, tak, mowie to ja, ktora kupuje kosmetyki, ktorych nie zawsze potrzebuje).
Mozliwe, ze sie starzeje po prostu :)
PS Buty SK8 sa klasyczne! :]
Wiesz, zauwazylam, ze latwiej zgrac ekipe na zakupy do centrum handlowego (chociaz ja biore ze soba tylko jedna osobe, no nie chcialoby mi sie czekac az wszystkie 5 kolezanek bedzie mialo dosc przymierzania w jednym sklepie haha :D) niz np. do wyjazdu na koncert, nawet wtedy, kiedy ja oferuje transport wlasnym samochodem. Zaczynaja sie wymowki, ze aaa tam nie lubie tego artysty, nie mam kasy, nie podobaja mi sie jego/jej piosenki, szkoda zachodu i takie tam. Ja kiedys jezdzilam sporo na koncerty i do teraz uwazam to za najlepsza rozywke dla mnie. Do takich gwiazd wiekszego formatu, ktore widzialam, to byli RHCP, Rolling Stones, Lady Gaga, mam ogromna ochote tez pojechac kiedys na Madonne, Iron Maiden, Bruce'a Springsteena... wiem, niezly rozstrzał w gatunkach, ale ja teraz jakos slucham prawie wszystkiego. Jedyne czego moje uszy nie toleruja to techniawa :P
DeleteTak, buty sa swietne, zastanawialam sie nawet czy by nie wziac sobie jakichs bo nie byly drogie od 30 do 50 dolca. Ale w glowie mam przeprowadzke za miesiac z hakiem i nie chce wiecej gratów.
Nie chce zabierac wiecej gratow, a mowi to osoba, ktora dzisiaj zamowila legginsy i szorty z ASOSa :D haha
DeletePierwsze zdanie Twojego wpisu - święta prawda. Też nie cierpię niedziel. Czasami aż wolałabym, żeby weekend trwał tylko jeden dzień...
ReplyDeleteTwój mąż ma świetne plany! Trzymam kciuki :)
Ja zamiast niedzieli wolałabym podwójny piątek :D
DeleteDziękuję w imieniu mojego w czepku urodzonego męża :)
A Ty chodzisz w Stanach do Kościoła?
ReplyDeletea kogo to interesuje ;)
Deleteczytelników tego bloga ....
Deletemyślę, że to czy się wierzy czy nie i czy się chodzi do kościoła czy nie to sprawa prywatna i nie chcę być oceniana przez pryzmat religijności ;)
Deleteheh tez nie lubie niedziel.... a facebooka tez nienawidze ;/ Magda
ReplyDeleteMasz rację co do tej niedzieli. Mi kojarzy się tak samo, to jest zwykle najsmutniejszy dzień w tygodniu. Jestem jeszcze uczniem, i w ten dzień nie ma szans, by kogoś gdzieś wyciągnąć. Nikomu się nigdy nic nie chcę, a ja tak nienawidzę siedzieć "bezczynnie" cały dzień. Fajnie by było właśnie tak sobie dorobić do kieszonkowego, byle by tylko ten dzień nie był tak nudny.
ReplyDeleteW sumie niewiele jest takich osób, które tak jak Ty wyczekują poniedziałku. Wszyscy nie lubią niedziel, bo poprzedza poniedziałek i trzeba zająć się obowiązkami na przyszły tydzień. A ja tak samo jak Ty tylko go wyczekuję bo jest co robić. Pozdrawiam:)
Plany twojego męża świetne, życzę powodzenia w realizacji. I chciałybyśmy kiedyś usłyszeć jego głos, żebyśmy wiedziały o czym mówisz. :)
ReplyDeleteApropo' twojego męża. Pisałaś że poznałaś go na portalu, można wiedzieć na jakim ? Albo jakie portale polecasz do szlifowania języka itd. ?
Ja poznalam meza na platnym portalu, ale nie polecam go ogolnie. Lepiej zarejestrowac sie na nieplatnym i dobrym interpals.net
DeleteDo szlifowania jezyka polecam ksiazki, i tutaj moglabym wymieniac bez konca i w zalznosci na czym kto chce sie skupic. Rzadko korzystam z portali, bo wkradaja sie tam bledy.
Cześć!
ReplyDeleteZajrzałam kilka razy na Twojego bloga - fajnie, że go prowadzisz.
Co Ty na to, aby napisać coś więcej o sobie zamiast wrzucania nastu takich samych zdjęć?
Wiem, wiem, Twój wybór, a mnie nie musi tu być. Nie mniej jednak, brakuje blogów pisanych przez emigrantki, z których można dowiedzieć się czegoś praktycznego (czyt. z kogo można by wziąć przykład)... Być może przegapiłam takie wpisy - jeśli tak, przepraszam :) - fajnie byłoby wiedzieć czyjego bloga się czyta i co ta osoba na dobrą sprawę robi w tej Ameryce ;)
Serdecznie pozdrawiam,
Ewelina
Cześć Ewelina!
DeletePiszę też troche o sobie i o tym co robię w Ameryce i jak się tu znalazłam. Pisałam w pierwszym poście o tym, że wyszłam za Amerykanina i tak oto się tutaj znalazłam i że niedługo będę studiować ;) Oprócz tego aż tak interesująca moja osoba nie jest ;) Naprawdę :)
Pozdrawiam serdecznie
Delilah
Oj, ja uważam, że jesteś interesującą osobą :)). Czytam Cię już od jakiegoś czasu :).
ReplyDeleteChciałam Ci jednak napisać, że dla mnie niedziele też zawsze były katorgą (od kościoła zaczynając, poprzez tę nudną, gęstą, lepką atmosferę bez wyrazu). Mogłam przez cały tydzień nie wiedzieć, jaki jest dzień tygodnia, ale niedziela zawsze była dla mnie jasna, jakbym miała na nią jakiś radar. I zawsze wolałam o wiele bardziej te nieszczęsne poniedziałki, bo już zaczynało się coś dziać :).
Nigdy nie byłam w Starym Browarze. Nie lubię Poznania i już dla mnie męką jest, gdy muszę wysiąść tam na dworcu i przejść na drugi dworzec, żeby przesiąść się w coś innego. Ale postanowiłam, że kiedyś wyrażę dobre chęci odczarowania tego miasta i zyskania do niego trochę sympatii :).
Dzięki ;)
DeleteJa chyba od poczatku istnienia mam problem z niedziela haha. ;)
Dwoców w Poznaniu akurat nie lubie, oj nieee, ale dla zakupow w Starym Browarze zniose wszystko :) Polecam tez przejscie sie do Art Sushi Restaurant w Browarze, uuuwielbiam sushi :)
A Stary Browar to moja recepta na niedziele ( w Polsce) ;)
Podzielam Twoja niechec do niedzieli, obecnie szczegolnie dobija mnie niedzielne popoludnie/wieczor jesli musze je spedzic w domu... Koszmar...
ReplyDeleteJak tylko zaczęłam czytać posta to od razu się uśmiechałam. Ja tak samo jak ty nie lubię niedzieli. Jest strasznie nudna i przez niektórych traktowana prawie jak święto :P Uwielbiam poniedziałki :D A niedzielę mogłabym całą przespać :D
ReplyDeletePs. czytam twojego bloga od kilku dni od początku aż do tego posta :)