Wednesday, January 16, 2013

Niespokojny Piątek - Kotka w szpitalu

Piątek

Piszę ten post po to, żeby zająć ręce, ale a nuż uda mi się napisać coś, co Was zaciekawi. Chciałam w ogóle nie pisać, ale nie mam siły robić już nic więcej, a jestem tak zdenerwowana, że muszę odwrócić swoją uwagę od niespokojnych myśli. Piszę tego posta, kiedy u mnie jest piątek, 11 stycznia, a zegar powoli zbliża się do wybijania godziny 12:00 w południe. 

Wstałam dziś przed godziną 7:00 AM, bo dziś nadszedł ten dzień dla mojej ukochanej kotki, w którym musi zostać wysterylizowana, a przy okazji tego zabiegu dostanie też microchipa. W szpitalu dla zwierząt byliśmy umówione na godzinę 7:30, czyli zaraz po otwarciu. Wsadziłam Mitusię do wyłożonego wcześniej moim szlafrokiem (w którym uwielbia spać) transportera i wyszłyśmy z domu. Do kliniki mam jakieś 2 minuty jazdy samochodem/7-9 minut drogi pieszo. Dziś pada dość intensywnie, więc zdecydowałam się na jazdę samochodem. Nie chciałam żeby kotka zmarzła i zmokła. O dziwo Mitusia zachowywała się bardzo spokojnie jadąc autem, nawet położyła się na szlafroku i spokojnie obserwowała co dzieje się dookoła.

Dojechałyśmy do kliniki, weszłyśmy do środka i od razu zostałyśmy przywitane przez recepcjonistkę uśmiechem i słowami "That must me Miss Mitusia!". Dostałam do podpisania dokument, w którym musiałam także uzupełnić swoje dane, dane kotki (imię, data urodzenia itp.) oraz zaznaczyć jakich zabiegów na kotce sobie życzę - wybrałam sterylizację i microchip, choć miałam do wyboru jeszcze m.in. czyszczenie uszu czy obcinanie pazurków, ale te pozostałe dwa zabiegi wykonuję sama w domu. Podpisałam się pod dokumentem i w tym samym momencie przyszła inna asystentka i zabrała kotkę razem z transporterem mówiąc dziecięcym głosem, "Say bye bye mommy!" i zniknęła gdzieś z moim kotkiem... Recepcjonistka poinformowała mnie, że kotkę mogę odebrać nazajutrz między godziną 8:00 a 11:00 AM, ale jeszcze dziś mogę do nich zadzwonić, to powiedzą mi jak przebiegł zabieg i jak ma się kotek.

Wróciłam do domu, dochodziła 8:00... i co ja mam teraz ze sobą zrobić? Niby jestem jeszcze trochę zmęczona, ale wiem, że spokojnie nie zasnę, a nawet jak zasnę, to będą mi się śniły czarne scenariusze związane z operacją kotki. Zwykle, kiedy jestem zdenerwowana, zaniepokojona, a przy tym muszę na coś czekać, to idę sprzątać, nie ogarniać, sprzątać i to pedantycznie. Rzuciłam się więc na kuchnię i zaczęłam ją skrobać, szorować, pucować i co tylko przyszło mi do głowy. Wyciągnęłam talerze z szafek i czyściłam półki, potem rzuciłam się na mikrofalówkę od środka i od zewnątrz, następnie piekarnik, od środka i od zewnątrz, tak samo lodówka. Wstawiłam brudne naczynia i sztućce do zmywarki, a samą zmywarkę pucowałam z zewnątrz. Natępnie przyszła kolej na drzwi od szafek, zlew, kran, gazówkę, okap, blaty i skończyłam na podłodze. Po ok. 3.5 h wszystko lśniło, a ja...zmęczona, upocona i trochę spokojniejsza, ale jednak nie do końca. Poszłam pod prysznic, nałożyłam maseczkę z drożdży i mleka na twarz, a teraz jestem tu... na łóżku z laptopem na kolanach, a myślami z moją Mitusią. Cholerny dzień dopiero się zaczął, a ja chcę, żeby jak najszybciej się skończył.

Żal mi mojego kociaka, bo jak by nie było to operacja i jak do każdej operacji, trzeba było podejść do niej na czczo. Wczoraj (czwartek) o 8:00 PM zabrałam ktokowi miseczki z wodą i jedzonkiem, a pół godziny później słyszę jak mój mąż mówi, "Aww, cat wants food"... Kiedy zobaczyłam jak szuka jedzonka, to mi serducho pękało. Dałam jej popić odrobiny mleczka i z tą odrobiną mleczka musiała wytrzymać do następnego dnia. 

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Wciąż mamy piątek, godzina 5:00 PM

Byłam z mężem na zakupach żywnościowych w markecie. Przynajmniej na chwilę skupiłam myśli na czymś innym. Kupiliśmy mnóstwo smakołyków dla kociaka, żeby wynagrodzić jej rozłąkę z nami i dyskomfort po operacji.

Nie wytrzymałam i chwyciłam za telefon, żeby wybrać numer Szpitala Zwierzęcego... Czekam, czekam, czekam... W końcu odezwała się radosnym głosem recepcjonistka. Pytam o kotka, a ta każde mi czekać "minutkę" - chyba najdłuższą minutkę tego dnia... W końcu słyszę w słuchawce
- Ma'am?
- Yes?
- Everything went fine!

Uff...
Nie zmienia to jednak faktu, że tęsknię za kotkiem, choć czuję się już trochę spokojniejsza. Reszta dnia, wieczora i nocy minęła mi do odliczania do godziny 8:00 AM.


Sobota

Zasnęłam na jakieś 5h, obudziłam się punkt 8:00 AM i zaraz zerwałam się z łóżka. W biegu zdążyłam się umyć i założyć ciuchy i już pędziłam do kliniki odebrać moje futrzaste dziecko :)

Weszłam do kliniki od razu informując recepcjonistkę, że przyszłam po kotkę imieniem Mitusia, która wczorajszego dnia była sterylizowana. Recepcjonistka popatrzyła w dokumenty i powiedziała, "OK. Just hold on a minute, Jenny will want to talk to you" (Jenny to imię meksykańskiej pani weterynarz)... Nie lubię kiedy każą mi czekać, tym samym dając mi czas na tworzenie w głowie czarnych scenariuszy. A może coś źle z kotkiem? A może potrzebne jest dodatkowe leczenie? A może jakaś infekcja pooperacyjna? Utopiona w myślach gapiłam się na tablicę ze zdjęciami, które pozostawili dla Jenny właściciele jej pacjantów. Tablica zaklejona była laurkami oraz zdjęciami z podziękowaniami. Pomyślałam wtedy, że jednak Jenny musi być dobra w tym co robi, bo chyba nie dostałaby takich wyrazów wdzięczności za nic. Trochę mnie ta myśl uspokoiła i wtedy otworzyły się drzwi do gabinetu, w którym zwykle Jenny przyjmuje pacjentów.

Pani weterynarz jak zwykle przywitała mnie szerokim uśmiechem, widać po niej, że praca daje jej satysfakcję. Z radością poinformowała mnie, że z moim kociakiem wszystko wporządku. "She's adorable! Playing like nothing happened!" :) Dostałam jeszcze do wypełnienia druk - imię, nazwisko, adres, numery telefonu itp., dane te będą przypisane do numeru microchipa mojej kotki. Oddałam druk, dostałam zawieszkę z numerem, którą mogę przypiąć kotce do obroży, ale nie muszę, i zostałam pożegnana słowami "Thank you, your kitty's waiting for you at the front desk. Have a wonderful day!". W końcu widzę mojego futrzaka, za którym się tak stęskniłam przez ten cały jeden dzień. Od razu podbiegłam do transportera, w którym siedziała i zaczęłam do niej gadać. Uregulowałam rachunek z recepcjonistką i wróciłyśmy do domu. Rzeczywiście, kotka bawi się, jakby nic się nie stało :)

Pewnie jesteście ciekawi jaki dostałam rachunek i ile co kosztuje w USA... Mój rachunek przedstawiał się tak, nie wiem jak w większych miastach, ale zakładam, że zapłaciłabym więcej ;)


(nie wiem dlaczego zdjęcie ustawiło się w pionie :P)

Sunday, January 6, 2013

Motywujące zakupy na wyprzedażach i ciekawostka :)

Miałam już dość chodzenia na siłownię w starym rociągniętym podkoszulku i kiepskiej jakości czarnych legginsach, z których po miesiącu zaczęły wyłazić białe gumowe "kłaczki". W końcu kiedy stare legginsy nie wytrzymały i pękły w pewnych miejscach, zdecydowałam się na zrobienie zakupów na Semi-Annual Sale w Victoria's Secret i zamówiłam zestaw - legginsy, bluzka, butelka na wodę i torba za $49. Już wcześniej miałam na oku ten zestaw, ale cena mnie przerażała (stał chyba za $79, choć głowy uciąć nie dam) i pomyślałam, że poczekam aż stanieją. Moja cierpliwość w końcu została wynagrodzona :)


Zestaw nazywa się Campus Essentials, zapakowany jako gift set. Przyszedł do mnie opakowany w pudełko faktycznie jak na prezent. Zajrzyjmy do środka...




Nawet kotka zainteresowała się moim zestawem i przyszła pomóc mi usunąć metki ;)

Cóż mogę powiedzieć na temat samego zestawu... T-shirt jak T-shirt - nic szczególnego, ale legginsy wyglądają na dużo porządniejsze niż te, które miałam poprzednio. Mam nadzieję, że nie zaczną się pojawiać na nich białe wystające nitki i że wytrzymają ze mną dłużej. Butelka jest dość sporych rozmiarów i niestety nie mieści się w bottle/cup holder znajdujący się przy bieżni czy rowerze na siłowni - jest za szeroka. A torba? Przyda się na zakupy ;)

Do zestawu przydałby się jeszcze jakiś sports bra. Ten także udało mi się znaleźć na wyprzedaży za ok $20 - dwustronny.


można go nosić albo tak, albo na drugą stronę, gdzie prezentuje się tak:


Idąc dalej w stronę wyprzedaży, udało mi się dorwać perfumy po okazyjnej cenie:


Moim faworytem jest drugi od prawej :)



Cena $9.37

Tak wygląda cały zestaw w opakowaniu (przepraszam Was, ale nie wiem dlaczego niektóre zdjęcia są do góry nogami)


To tyle co upolowałam do tej pory na wyprzedażach. Możliwe, że jeszcze się gdzieś wybiorę w tym miesiącu.

Święta, Święta i już daaawno po Świętach... Ceny ozdób świątecznych spadły nawet o 75%. Ozdoby, które przed świętami kosztowały $4, teraz dostępne są za grosze (centy ;) ). Półki z bombkami, łańcuchami itp. pustoszeją w błyskawicznym tempie, a ich miejsce zajmują...

Czekoladki w serduszkowych puszkach i misie walentynkowe...


I na koniec taka mała ciekawostka...


W Polsce nie widziałam czegos takiego, więc pokazuję Wam jako taką małą ciekawostkę. Otóż w niektórych marketach do kas prowadzi jedna kolejka. Ci, którzy stoją na początku tej kolejki informowani są, która kasa właśnie się zwolniła właśnie dzięki temu urządzeniu z numerkami. Kiedy kasa się zwalnia, podświetla się jej numerek na tej czarnej tabliczce. Kiedy tablica nie działa, to zwykle na początku tej kolejki stoją pomocnicy, którzy latają od jednej kasy do drugiej i sprawdzają, gdzie zwolniło się miejsce, po czym pędzą do ludzi stojących na początku kolejki i wykrzykują numer kasy, do której mają się udać.

Przepraszam Was, jeśli ten post jest troszkę chaotyczny i nieskładny, ale chyba bierze mnie grypa :( bo czuję jak pobolewa mnie głowa, moje zatoki jak i mięśnie są obolałe, więc trudno mi bardziej wysilić mózg w obecnym stanie. 

Pozdrawiam Was serdcznie i życzę udanego tygodnia, a ja idę się położyć z kotem na kanapie i wygrzać pod kocykiem.

Thursday, January 3, 2013

Kilka moich ulubionych amerykańskich produktów spożyczwych

Kolejna lista produktów dostępnych w USA, które podbiły moje ser... podniebienie! A żeby nie było, że moja dieta składa się tylko z tego, co tutaj Wam prezentuję, to napiszę jak często po te produkty sięgam.

Zaczynamy

1. Sparkling Organic Apple Juice


Przepraszam, że pokazuję Wam prawie opróżnioną butelkę, ale nie mogłam się powstrzymać ;) Nigdy wcześniej nie piłam prawdziwego, organicznego jabłkowgo soku gazowanego i nigdy nie przypuszczałam, że może on być tak dobry. W Polsce nigdy nie przepadałam za sokami jabłkowymi w kartoniku, chyba, że tylko za tymi świeżymi, jednodniowymi sprzedawanymi w małych szklanych butelkach. Każdemu polecam spróbowanie tego soku. Soki jabłkowe tego typu znane są w USA tez jako "apple cider" (nie koniecznie muszą być gazowane, więc czytajcie etykiety). Zwykle kupujemy butelkę raz w miesiącu.

2. Dark Chocolate Chocolate Chunk Cookies


Ciasteczka czekoladowe z kawałkami czekolady to balsam dla moich kubków smakowych ;) Do tego w 89 % organiczne. Naprawdę pyszne :) Kupuję opakowanie raz na 2 tygodnie.


3. Organic Plus Plain Soy Milk



Po pierwszym spróbowaniu mleka sojowego tak bez przekonania mówiłam, że jest ok, ale szału nie ma. Z czasm zaczęlam pić coraz więcej, a dziś nie moge się obejść bez szklanki dziennie. Jaki ma smak? Smakuje trochę jakby ktoś w mleku rozpuścił fasolkę, co w sumie nie dziwi, bo soja to właśnie fasolki. Smak ten jest jednak bardzo delikatny i chyba trzeba się do niego przyzwyczaić, żeby go polubić. Kartonik kupujemy raz / dwa razy w tygodniu.

4. Banana Nut Bread


Zawsze lubiłam wszystko to, co bananowe, a więc i te małe chlebki bananowe mnie urzekły. Są słodkie, z migdałami, pachną bananem i smakują nieziemsko :) Zwykle kupuję jedno opakowanie na tydzień i zjadam jeden 'chlebek' dziennie ;)


5. Coconut Milk


Mleko kokosowe piję na przemian z sojowym, czyli zwykle kupujemy je raz, dwa razy w tygodniu w zależności ile wypijamy. Smak i konsystencję tego mleka mogę porównać do ... jakby wody wymieszanej z mlekiem i mąką, bo jeśli chodzi o kokos, to raczej go nie wyczuwam. Do smaku tego mleka też musiałam się przyzwyczaić aby je polubić i teraz też nie mogę się obejść bez szklanki dziennie.



6. Organic Sambazon Energy Acai Berry + Yerba Mate + Guarana superfood juice blend.


Kolejna mieszanka owocowa, tym razem z naturalną kofeiną, może zastąpić nam Red Bulla, kawę czy inny napój pobudzający. W smaku napój prawie nie różni się od innych owocowych smoothies, ale ja każdy smoothie uwielbiam, więc i ten przypadł mi do gustu :) Zwykle kupuję 1 butelkę na tydzień.

Jak widzicie dziś było organicznie i zdrowo ;) Jak się chce to można nawet w królestwie śmieciowego Mc Donalda czy innego Burger Kinga żywić się czymś wartościowym :)