Saturday, September 28, 2013

English as a Second Language Classes - Registration and Testing

W poprzednim poście pisałam, że kolejny będzie o samochodach, ale jestem wciąż w trakcie zbierania materiałów (głównie zdjęć) na ten temat, więc stwierdziłam, że napiszę w międzyczasie trochę o dniu dzisiejszym.

Wstałam o nieludzkiej porze (jak dla mnie) - 6:00 rano, aż chce się zaśpiewać, że "to dla mnie noc" ;) Za oknem ciemno, ale jestem umówiona z K. (ta Polką, którą niedawno poznałam), gdyż dziś razem wybieramy się do pobliskiego College'u by zapisać się na zajęcia English as a Second Language. Zwlekam się więc z łóżka i gnam pod prysznic licząc, że letnia woda mnie dobudzi. Jakimś cudem zdążyłam się wyszykować do 7:30 AM. Podjechała K. Już wiemy, że przez trzy kolejne godziny będziemy przechodziły testy z angielskiego mające na celu przydzielenie nas do grup na odpowiednim dla nas poziomie. Nie wiemy jednak czego się spodziewać, gdyż żadna z nas nigdy nie musiała przechodzić 3-godzinnego testu by zapisać się na ESL classes, ale dało nam to nadzieję, że w tej szkole podchodzą do sprawy ESL poważnie.

Dotarłyśmy na miejsce, weszłyśmy do budynku i znalazłyśmy odpowiednią salę. Na korytarzu czekało już kilka osób, z tego co się zdążyłam zorientować była tam kobieta z Puerto Rico oraz młoda Niemka i kilka innych osób, ale nie miałam czasu wypytywać o pochodzenie, bo za chwilę pojawiła się babka, która miała się nami, świeżymi uczniami ESL, zająć. 

Po wejściu do sali dostałyśmy listę na którą trzeba było się wpisać. Pierwsza wpisała się K., a ja zaraz za nią i odesłano nas spowrotem na ławkę na korytarzu. Po kilku minutach K. została zawołana znów do sali na rozmowę, a ja kilka minut po niej. 

"How can I help you?"

ja: "I'm here to sign up for ESL classes."

"Oh great! Have a seat and we're gonna fill out some paperwork."

Żeby zapisać się na zajęcia potrzebny był numer SSN oraz jakiś dowód osobisty ze zdjęciem i datą urodzenia (tuatj miałam przyszykowaną GC oraz Military ID w razie czego - ale to drugie wystarczyło).

Następnie dostałam kilka pytań typu skąd jestem, na jakim etapie skończyłam edukację i gdzie, czy skończyłam high school w Polsce, czy mam prawo jazdy. Babka z którą rozmawiałam była bardzo miła i uśmiechnięta i całe szczęście nie spytała mnie jakie dokładnie mam wykształcenie i co studiowałam w Polsce, bo bałam się, że jak usłyszy, że był to angielski, to skreśli mnie z listy i powie coś w stylu "Ty tu nie masz czego szukać" ;) 

Po wypełnieniu dokumentów zostałam pokierowana do innej sali na test. Tak, test trwał 3 h!!! Było to głównie czytanie ze zrozumieniem - krótki tekst i odpowiedzi A, B, C lub D, słuchanie, potem znów czytanie ze zrozumieniem, ale tym razem chodziło o rzeczy bardziej przydatne w życiu codziennym np. wypełnianie czeków, czytanie instrukcji obsługi, interpretowanie różnych oznakowań, znaków, ostrzeżeń z tabliczek itp. i znów słuchanie, które również było skierowane głównie na rzeczy przydatne w życiu codziennym jak np. słuchanie prognozy pogody, interpretacja rozmowy telefonicznej itp., ponieważ zajęcia ESL nie polegają tylko i wyłącznie na ćwiczeniu języka angielskiego, ale też mają za zadanie przygotować do funkcjonowania czy też do życia w USA.

Przez cały test czułam i słyszłam jak mój żołądek domaga się jedzenia, czułam też jak moje ręce i nogi drżą z zimna (nie wiem jaką tam temperaturę mieli, ale klimatyzacja mnie kiedyś wykończy... chyba muszę dodać to do listy rzeczy, których w USA nie lubię) w dodatku walczyłam ze znudzeniem, kiedy słuchałam po dwa razy tego banalnie prostego zadania ze słuchania, a nie można było sobie niczego przyspieszyć lub pominąć. Dlaczego mówię, że było banalnie proste? Sami zobaczcie - oto przykład zadania na teście (jednego z tych początkowych i najprostszych, bo jak to zwykle bywa im dalej w las tym ciemniej i gęściej, ale póki co nie mogę sobie przypomnieć tych trudniejszych zadań ze słuchania, tylko to jedno krąży mi gdzieś nad głową ;)

Słyszycie w słuchawkach jak facet mówi: "My wife is pregnant. We are very happy!" i macie do tego wybrać odpowiednią odpowiedź z podanych trzech (tak jakbyście prowadzili z nim rozmowę):

a). I don't know.
b). Oh, that's bad.
c). Congratulations!

I potem znów powtórka tego samego. I tak przez kolejne 30 zadań.
Te odpowiedzi też nie są nigdzie zapisane, tylko słyszycie je w słuchawkach, bo dostajecie jedynie kartę z literkami A, B, C, gdzie zakreślacie od razu odpowiedź. 

Nareszcie koniec testów. Oddaję swoją kartę odpowiedzi i wychodzę na korytarz. Widzę, że babka, której dałam moją kartę wręcza ją komuś innemu, a ta osoba znika za drzwiami. Ja siadam na ławce i tak czekam sobie na wyniki. Po kilkunastu minutach z sali wychodzi babka z szerokim uśmiechem w stylu "Jaja sobie robisz?" ;) podchodzi do mnie i mówi ... "Ok... You did excellent. You will need to take a test again."

ja: "Again? Will I have to take the entire test again?" Zrobiłam wielkie oczy. (Nie wierzą mi, czy co? Nie, kurcze, ja już chcę stąd wyjść bo umrę z głodu i z zimna)

- "No, just listening"

ja: "But what's the purpose of testing me again?"

- "Because we will put you in a group at a higher level"

ja: "So is the listening test gonna be different?"

- "Yes, it will be different and more difficult. You can come over next time or whenever you want to take the test because, I guess, you don't want any more testing today."

(No, oczywiście, że nie!)

;)

Jestem zatem pełna nadzieji, że trafię do grupy w której się czegos nowego dowiem :D Wheee!

Thursday, September 26, 2013

International Spouses Orientation Class i następstwa owego wydarzenia :D

A zatem poznałam Polkę. Nawet nie wyobrażacie sobie jak bardzo się cieszę! Ale to nie dlatego, że chcę się zamknąć w polskim otoczeniu, nie. Po prostu nikogo z Polski tutaj w mojej okolicy nie znam, a mimo, że mam znajome Amerykanki z którymi sie od czasu do czasu spotykam, to nikt nie zrozumie naszych pewnych problemów, przemyśleń, czy nawet sposobu myślenia lepiej niż rodak i uważam, że dobrze jest znaleźć sobie rodaka bądź rodaczkę w okolicy :) Oczywiście nie jest to jedyna dziewczyna z Polski, którą znam w USA, bo dzięki temu blogowi poznałam inne Polki, ale niestety mieszkające dość daleko. Mimo to jednak, mamy ze sobą stały kontakt :) Dlatego tutaj rada dla tych osób, które mieszkają za granicą i szukają kontaktu z rodakiem - ZAKŁADAJCIE BLOGA :) ktoś was na pewno znajdzie :)

Ponieważ nie chcę pisać ciągle "Polka, którą poznałam" pozwólcie, że będę nazywać ją K., bo taka jest pierwsza litera jej imienia :) A więc wymieniłyśmy się z K. numerami telefonów, a ja zaproponowałam, że może wyskoczyłybyśmy na kawę do jakiegoś Starbucksa żeby sobie pogadać i lepiej sie poznać. K. zaproponowała, że pojedziemy jej samochodem i później odwiezie mnie do domu, więc nie będę musiała wzywać męża w porze lunchu, żeby mnie odebrał. No to szukamy Starbucksa... trochę nas GPSy wyprowadziły w pole, bo krążyłyśmy po bazie w poszukiwaniu marketu zwanego Commissary, ale tak się składa, że mapy nie zawsze chcą pokazywać wszystkie miejsca czy sklepy lub kawiarnie na terenie bazy wojskowej. W końcu znalazłyśmy jeden Commissary (w bazie są dwa takie markety), ale niestety tam Starbucksa nie było (był w budowie), rozejrzałysmy sie dookoła i okazało się, że stoliki przy wszystkich knajpach sa zajęte. No tak... południe i pora lunchu, więc żołnierze wyszli na coś szybkiego do jedzenia. Nic... wychodzimy. Postanowiłyśmy ruszyć poza bazę i rozglądać się po drodze za jakimś Dunkin' Donuts czy innym coffee shopem, ale póki co nic... Po kilku minutach dostrzegłam Taco Bell... Taco Bell to taka siec restauracji typu fast food gdzie serwują jedzenie inspirowane kuchnią meksykańską. Oczywiście jest to trochę dalekie od prawdziwej meksykańskiej kuchni, ale znajdziemy tam namiastki burritos, tacos, quesadillas czy nachos. Jak na fast food, to żarcie mają całkiem OK. Postanowiłyśmy więc zjechać do Taco Bell gdyż obie byłyśmy bez śniadania i miałysmy apetyt na cos małego. Ja wzięłam sałatke bez mięsa, gdyż nie mam zaufania do mięs w restauracjach, choć bywa, że czasem sie skuszę. 

Siedząc tak przy stoliku wpominałyśmy jakie były nasze pierwsze reakcje, kiedy po dłuższym czasie spędzonym w USA odwiedziłyśmy Polskę. Okazuje się, że mamy podobne spostrzeżenia. Większość rzeczy w naszych polskich domach wydawała się mniejsza. Jak już wspominałam w moim domu sedes, wanna oraz łyżki do herbaty wydawały mi się dużo mniejsze niż przed wyjazdem. 

Zdecydowałyśmy też zapisać się na ESL (English as a Second Language) classes, jakiś wolontariat w bazie (w trakcie wybierania), oraz dodatkowe darmowe kursy (jak np. Women's Self Defense), które oferują w military. Co do ESL to trochę mam mieszane uczucia, gdyż zajęcia tam prowadzone są zwykle na niskim poziomie, szczególnie dla osoby po filologii ang., ale zobaczymy, może na jednym kampusie będzie podział na grupy beginner, intermediate oraz advanced i mam nadzieję, że ten advanced będzie naprawdę advanced ;)

A co do samej K., okazało sie, że jest na trochę innym etapie w życiu niż ja, gdyz ma trójkę dzieci (dwójkę z nich już poznałam - małe słodziaki), ale na szczęście dzieci nie są jedynym tematem na który można z nią porozmawiać ;) dlatego szczerze wierzę, że nasza znajomość przetrwa :)

Friday, September 13, 2013

International Spouses Orientation - czyli różne narodowościowo osobniki w jednym miejscu ;)

We wtorek miałam okazję uczestniczyć w tzw. International Spouses Orientation class, czyli takim informacyjnym meetingu zorganizowanym dla żon i mężów żołnierzy/żołnierek US Army, które pochodzą z innych krajów. Oczywiście nie mogło mnie tam zabraknąć :)

Takie spotkania organizowane są średnio raz na dwa miesiące, czasem rzadziej czasem częściej, ale to chyba zależy od pory roku, albo wielkości napływu nowych żołnierzy do bazy. Nie wiem... tylko gdybam. Miałabym okazję uczestniczyć wcześniej w takim spotkaniu, ale ciagle coś nie pasowało, to np. albo byliśmy na wycieczce, albo jakiś wyjazd, albo coś wypadło... wiecie jak to jest. Życie można zaplanować, ale co się stanie z tymi planami, to już inna sprawa ;)

Wracając do tematu... spotkanie zwane International Spouses Orientation lub International Readiness  Program ma za zadanie wprowadzić żony/mężów (tych z innych krajów) do ... nazwijmy to prawidłowego funkcjonowania w armii. Ja, mimo, że z amerykańską armią powiązana jestem już prawie 3 lata, to zdecydowałam się pójść na spotkanie nie tylko po to, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o np. wolontariatach czy pracy lub darmowych wykładach, ale też z tego powodu, że po cichu liczyłam, że może spotkam tam jakąś Polkę :)

Mój mąż podwiózł mnie do budynku, w którym miało się odbyć spotkanie, a ja całą drogę paplałam, że jestem taka podeskcytowana, że spotkam ludzi z innych krajów, że uwielbiam takie międzynarodowe skupiska, że fanie by było znaleźć tam drugą Polkę. Na co jak zwykle mój ślubny nieco studząc mój entuzjazm mówi "I think you've got more of a chance to meet some Asians and Germans." Ja natomiast, jako chwilami niepoprawna optymistka, wierzyłam, że jednak spotkam rodaczkę.

Wchodzę zatem do budynku i pokierowałam swoje kroki do tzw. front desk, gdzie zwykle pracownicy udzielają informacji. 

ja: "Hi, do you know where the International Spouses Orientation class is held?"

pracownik: "International Spouses Orientation? Oh, I don't know."

ja: "They told me it was somewhere on the 3rd floor."

pracownik: "Go down to the very back of the hallway, turn right, and take the elevator."

Idę więc według wskazówek, docieram na trzecie piętro i znów pytam o International Spouses Orientation class. Okazało się, że babka, której zadawałam to pytanie, to ta sama, u której się wcześniej rejestrowałam mailowo, więc trafiłam :) Jednak kiedy rozejrzałam się dookoła, okazało się, że oprócz mnie czeka tylko jedna dziewczyna z Puerto Rico. Jakże byłam rozczarowana.

Zaprowadzono nas do pomieszczenia, które wyglądało jak typowa sala szkolna na mniej więcej 35 osób z ławkami na 2 lub 3 osoby. 

Ja, niewiele mysląc, pokierowałam się od razu do pierwszej ławki. Pierwszych ławek raczej nigdy się nie bałam, nawet kiedy chodziłam do liceum w Polsce często zajmowałam pierwszą ławkę, bo jak nauczyciele mieli jakies pytania to zwykle celowali w środkowe rzędy lub ostatnie - najciemniej pod latarnią, jak to mówią ;)

Po usadowieniu się na miejscu, wpisałam się na listę, w której trzeba było uzupełnić rubryki: imię i nazwisko, kraj pochodzenia, adres e-mail. Po czym poinformowano nas, że musimy trochę poczekać, bo przyjdzie więcej osób. I przyszło... jakieś 30, może więcej. Pomyślałam sobie, że Azjatki mają szczęście, bo się po wyglądzie poznają, a znakomita większość z nich i tak jest z Korei, więc szanse, że spotkają Chinke czy Japonke są nikłe, a z Europejkami, to już nie jest tak łatwo. Czasem któraś wygląda jak Polka albo Niemka, a później okazuje się, że to Dunka.

Okazało sie, że siedząc w pierwszej ławce musiałam wykazać się ogromną odwagą, gdyż nikt koło mnie nie usiadł, a cały tłum ludzi, który przybył usadowił się gdzieś na końcu sali. Może bali się, że ktoś będzie im kazał odpowiadać na jakieś pytania? Pff, przecież to oni przyszli tutaj, żeby je zadawać, a nie na odwrót ;) No, ale nie wnikam :D

Pierwszą zabawną rzeczą jaką dostrzegłam było to, że spotkanie było skierowane głównie do kobiet, mimo, że uczestniczyli w nim też faceci (choć na 30 osób było ich chyba dwoje czy troje). Ba, nawet prezenty, które dostalismy były głównie dla kobiet np. taki pilniczek do paznokci czy balsam ochronny do ust zapakowane w różowe torby ;) Nie mówię, że faceci nie powinni tego używać... Chodzi o to, że mało który facet faktycznie używa sztyftu do ust, no, ale przynajmniej mieli prezent dla swoich żon :D

Kiedy w sali pojawili się juz prawie wszyscy, prawie, bo okazało się, że wciąż czekamy na jedną osobę, która się lekko spóźni, pomyślałam sobie, że faktycznie jestem odważna siedząc w tej pierwszej ławce sama ;) Byłam dumna z siebie, gdyż owa sytuacja nie sprawiała w ogóle, żebym czuła się jakoś niekomfortowo ;) Rozglądałam się też wokół siebie i próbowałam zgadnąć która dziewczyna wyglądała na Polkę i już miałam jeden typ, ale niestety siedziała już z kimś i zbyt daleko, żebym mogła sobie do niej podejśc i zagadać, a nie chciałam robić zamieszania.

Po chwili pojawiła się dziewczyna na którą czekaliśmy i usiadła obok mnie. Nie miałam pojęcia jaką narodowość jej przypisać, gdyż nie chciałam się przyglądać. Szczupła, zgrabna, dość wysoka, ciemne włosy i... i nie wiem... pewnie Europejka. Tyle zdązyłam zauważyć, a później zaczęły się już zajęcia, więc nie chciałam się rozproszyć.

Plan spotkania wyglądał tak:

9:00 - 9:15 Welcome
9:15 - 9:20 Vaccine Healthcare Center
9:20 - 9:30 Family Advocacy Classes 
9:30 - 9:40 Womack Army Medical Center
9:40 - 9:50 Cumberland County School System
9:50 - 10:05 Financial Readiness
10:05 - 10:10 Youth Education Support Services
10:10 - 10:15 Outreach/Hearts Apart Program
10:15 - 10:20 Family Member Employment
10:20 - 10:25 Getting Acquainted

Break

10:35 - 10:45 Fayetteville Technical Community College
10:45 - 10:50 Fascinate-U-Museum
10:50 - 11:00 Army Education Center
11:00 - 11:05 Installation Volunteer
11:05 - 11:15 Army Family Team Building / Army Family Action Plan
11:15 - 11:25 US Citizenship and Immigration
11:25 - 11:30 International Readiness Program Closing Remarks

Niektóre z wyżej wymienionych rzeczy zostało pominięte, na inne zaś poświęcono więcje czasu, więc wyszedł taki miszmasz, ale przynajmniej dostaliśmy mnóstwo dokumentów z informacjami, które mogłyśmy skonsultować w razie wątpliwości. 

Kolejną zabawną sprawą było to, że co chwilę zmieniali się ludzie (Amerykanie) informujący nas o wyżej wymienionych kwestiach i co kilka minut niektóre osoby upominały ich by mówili wolniej (niektóre dziewczyny były w USA dopiero od miesiąca), na co dana osoba odpowiadała "Ok", a później i tak wracała do swojego szybkiego słowotoku :D

Co chwilę też trzeba było sięgać po inny dokument/informator z teczki, żeby wiedzieć o czym dana osoba mówi, więc kiedy mnie jako pierwszej udało się znaleźć jakiś świstek, to informowałam dziewczynę, która siedziała obok mnie gdzie on jest itp. 

W końcu znów przyszła lista na którą trzeba było się wpisać, ja już widniałam na jej szczycie, bo przyszłam jako pierwsza, więc kiedy dziewczyna, która ze mną siedziała podała mi listę, odpowiedziałam "I'm already on the list, you can pass it to others," i po chwili usłyszałam od niej pytanie "Where are you from?"

ja: "Poland"
ona: "Me too"
ja: (tak mnie zatkało, że nawet nie mogłam sobie przypomnieć słowa po polsku) "No kidding!"

A co było dalej i jakie prezenty i informatory dostaliśmy na spotkaniu opowiem w kolejnym poście. (proszę się nie martwić, do książki Wałkowanie Ameryki wrócimy za chwilę).

Sunday, September 8, 2013

Wałkujemy Amerykę z Markiem Wałkuskim! - USA w książkach część 1

Już od dłuższego czasu poszukiwałam książek starszych jak i nowszych na temat USA. Kilka pozycji, które znalazłam, zamówiłam na Allegro, ponieważ nie były one dostępne do kupienia na Kindle'a, a zatem już czekają na mnie w domu w Polsce. Są to książki polskich autorów. Zależało mi, aby Ameryka była opisana tak, jak widział je Polak. Pomyślałam sobie, że mogłabym zestawić wszystkie książki po przeczytaniu w jednym poście, porównać doświadczenia autorów i ich opinie, sposób patrzenia na USA, ale po przeczytaniu dwóch książek stwierdziłam, że każdej z osobna należy się jeden post.

Jedną z książek za którą się niedawno zabrałam jest "Wałkowanie Ameryki" dziennikarza radiowej Trójki Marka Wałkuskiego. 

Spodobał mi się sposób w jaki pan Marek opisuje Amerykę już po kilku pierwszych stronach jego książki, dlatego, że od razu możemy zauważyć, iż nie jest to Polak z klapkami na oczach, nafaszerowany uprzedzeniami i stereotypami z karykaturalną wizją Ameryki. Nie krytykuje, nie ocenia, nie oczernia, nie naśmiewa się bezmyślnie z tego jacy są mieszkańcy lądu zza wielkiej wody. Zamiast tego obserwuje, analizuje i opowiada jak jest, tłumaczy skąd się wzięło dane zjawisko powołując się na sytuacje z życia codziennego i historii Stanów Zjednoczonych. Książka jest wypełniona po brzegi statystykami, które przy nieudolnym przedstawieniu mogłyby stać się uciążliwe dla oka jak i pamięci czytelnika, ale nie w przypadku tej książki, gdzie opisy liczbowe wplecione między zdania sprawiają, że obraz USA układa się jak najłatwiejsze puzzle. Dzięki panu Markowi mamy okazję zobaczyć i zrozumieć jaka Ameryke poznal i zobaczyl przez 10 lat swojego pobytu w kraju amerykanskiego snu.

W książce możecie łatwo znaleźć odpowiedzi na tak nurtujące pytania jak:

1. Czy Amerykanie są mniej inteligentni od Europejczyków?

Tutaj gwarantuję wam, że niejeden nasz rodak uprzedzony do Amerykanów, który twierdzi, że inteligencję można ocenić po tym czy dany Jankes wie (lub nie) gdzie leży Polska (a niewiedza na temat Polski i Polaków jest grzechem wręcz śmiertelnym ;) ) będzie zbierał szczękę z podłogi.

2. Czy biali Amerykanie to rasiści i czy Afroamerykanie są przez nich gorzej traktowani tylko i wyłącznie ze względu na kolor skóry?

Okazuje się, że to nie kolor skóry jest dla białego Amerykanina problemem.

3. Jaki jest stosunek Amerykanów do religii?

Już na początku rodziału 6. "Raj dla Bogów" autor oznajmia nam, że "ateista nie ma szans zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych", po czym przytacza wyniki sondażu, z którego jasno wynika, że Amerykanie preferują bogobojnych kandydatów na glowe panstwa.
"W Amerykańskim życiu publicznym religia jest wszechobecna. Prezydent każde swoje wystąpienie kończy słowami: "Boże, pobłogosław Stany Zjednoczone Ameryki""
Jako ciekawostkę ze swojej strony mogę dodać, że żołnierze armii amerykańskiej składający przysięgę, kończą ją słowami "So help me God" (tak mi dopomoz Bog), czasem nawet wtedy, gdy na zwisajacych z szyji nieśmiertelnikach wybity jest napis "Atheist."

Monday, September 2, 2013

Free Stuff and Total Randomness

To co robimy? Chcecie więcej słuchać o ciemnych stronach życia w USA czy może macie ochotę na powrót do pozytywów? :) Jeśli ktoś ma ochotę na więcej flaków, to mam smutną wiadomość - na razie innych nie widzę... albo może... hmm... nie dostrzegam gdyż się na nich nie skupiam. Strzelanina w szkołach? Broń traktuję jako pozytywny aspekt życia tutaj i chyba równie dobrze można komuś dać siekierę czy brzytwę i jak mu coś odpier...tego, to zrobi ludziom krzywdę. Polacy nie są przyzwyczajeni do broni palnej, chyba nawet nikt nie interesował się jej legalizacją. Wiecie dlaczego? Napiszcie w komentarzu. 

Acha, niektórzy czepiają się tego, że te amerykańskie uśmiechy są sztuczne, przyklejone na siłę oraz, że nic się za nimi nie kryje. A moje pytanie brzmi "Co ma się za tym uśmiechem kryć?"... miłość do nieznanego przechodnia na ulicy czy klienta w sklepie? Jeśli mam być szczera, to mam w nosie co ludzie o mnie myślą, jeśli potrafią się do mnie bezinteresowanie usmiechnąć. Ja też się uśmiecham do ludzi i za tym się nic nie kryje. Po prostu, nie mam interesu w tym by komuś spartolić dzień krzywą mordą, więc się uśmiecham. To działa w obie strony. Kobieta w urzędzie nie musi mnie częstować swoim złym humorem, może go zostawić w domu, w pociągu, w samochodzie, na zapleczu czy w kiblu. Nawet powinna. Uśmiech ot tak działa cuda. Nawet jeśli mnie później obgadają. Mam to w czterech literach. Ważne, że nie popsuli mojego dnia, nie spartaczyli dobrego humoru, bo i tak przecież nie obchodzi mnie co myślą. Jest nawet takie powiedzenie, którego staram sie trzymać "What people think of me is none of my business." Uśmiech to taki przyjemny skurcz mięśni. A zatem SMILE! :)

A do usmiechu jest powodów kilka. Macie ochotę na coś darmowego? Widze, że odkąd zamówiłam jakieś szmatki online, ciotka Victoria's Secret pamięta, żeby od czasu do czasu przesłać mi zachętę do odwiedzenia jej sklepu. Zwykle wychodzę z darowizną, ale wiem, że ona chce żebym wróciła i rozejrzała się za ... być może czymś jeszcze. Znamy ten chwyt. A tu dowód na to, że coś za darmo można dostać:

Darmowa mgiełka:

Darmowe gatki:



i znów gatki:


i znów gatki:


I znów gatki:


Pomijam te kupony $10 off przy zakupie biustonosza, bo one i tak są tańsze na wyprzedażach.

Wiecie co jeszcze sprawia, że się uśmiecham? Organizacja i porządek w domu ;) Oczywimście nie tylko to, bo jak widzę, że mój np. kotek jest szczęśliwy po dziennej dawce szczotkowania, to też daje dużo radości. Skupmy się jednak na organizacji ;) Ostatnio zakupiłam/zrobiłam sama/wymyśliłam kilka świetnych gadżetów, które pomagają mi utrzymać mieszkanie w porządku i ładzie, dodatkowo umożliwiając mi oszczędność przestrzeni. W sumie nie tylko w mieszkaniu... Co tu dużo mówić... jestem pedantką, germaphobem (z tych co ciągle myją ręce :P), estetką, co chyba można zobaczyć na moim blogu i np. w jego kolorach. Górną grafikę (tytuł) starałam się zrobić najlepiej jak potrafiłam. Serio, to jest póki co max moich możliwości, ale może kilka rzeczy się pozmienia po kursie Photoshopa :) Can't wait!

Któryś z kolejnych postów będzie pewnie o organizacji przestrzeni. Powklejam trochę moich gadżetów i pomysłów jeśli jesteście zainteresowani. 

Do osoby, która napisała do mnie maila z prośbą o napisanie czegoś o m.in. samochodach w USA - cały czas pamiętam, że obiecałam post i jestem w trakcie zbierania materiału na ten temat, także prosze o odrobinę cierpliwości. Pojawi się :)

A teraz kolejne pytanie do Was: Co sprawia, że się uśmiechacie? :)