Monday, February 11, 2013

Arizona trip - (February 1, 2013) - Wizyta u dziadka



Około godziny 1:00 p.m. zaparkowaliśmy nasz wypożyczony Chevy Cruz przy parterowym domu, położonym w przepięknej, wydawałoby się, że sterylnie czystej i zadbanej okolicy. Wokół głównie parterowe domki w podobnych kolorach, przed domostwami żadnych płotów, a jedynie ozdobne kamienie, piasek, palmy i kaktusy, a wokół cisza i spokój. Osiedle idealnie trafiało w moje poczucie estetyki i wtedy pomyślałam, że mogłabym mieszkać w takim miejscu.

Dziadek powitał nas radosnym "Hi! Good to see you!", po czym oprowadził nas po swoim domu. Ściany domu zdobiły święte obrazy oraz zdjęcia członków rodziny. Żona dziadka była katoliczką, bardzo religijną. Mój mąż wspominał, że pamięta ją siedzącą w fotelu z różańcem w ręku. Modliła się na nim codziennie, długo i gorliwie. Próbowała też namówić mojego męża do modlitwy, zabierała go do kościoła, ale on stwierdził, że wiara w cokolwiek nie jest dla niego. Mąż wspomniał też, że fakt, iż ja sama urodziłam się w katolickim kraju, podnieciłby jego babcię tak bardzo, że nie wypuściłaby mnie z domu bez wspólnej modlitwy.

Bbacia mojego męża nie żyje już od kilku lat, ale na zdjęciach ze swojego ślubu wygląda pięknie, jak gwiazda filmowa. Przypominała mi trochę Rachel McAdams z filmu The Notebook. Dziadek wspominał też, że pięknie malowała. W domu wisiało kilka namalowanych przez nią obrazów Chrystusa, nie powiem... miała wprawną rękę do malunków.

Na koniec dziadek zabrał nas do ogrodu, z którego widok rozciągał się na jezioro z kilkoma małymi wysepkami, na których wygrzewały się żółwie wodne. Staruszek wspominał, że czasem żółwie potrafią włazić na siebie i tak się wygrzewać przez godzinę. Ciekawe zjawisko... szkoda, że nie zrobiłam zdjęcia, bo kiedy my zwiedzaliśmy ogródek, dwa żółwie akurat wczołgały się na wysepkę.

Chcecie widzieć okolice domu dziadzia? Oto ona, pięknie, prawda? :)














Trochę tych zdjęć natrzaskałam. Kiedy mój aparat był już zadowolony z widoków, jakie uwiecznił, dziadzio zabrał nas na obiad do chińskiej restauracji, gdzie wpłacił określoną sumę pieniędzy i można było nakładać sobie na talerz co się chciało.


U mnie na jednym talerzu jak zwykle królowały owoce - banan, ananas, brzoskwinia, melon oraz malutkie carrot cake. Drugi talerz jest bardziej konkretny, bo znajdują się na nim pierożki wonton, sajgonka, makaron, krewetki, kuskus oraz moje ulubione macki ośmiornicy - i ona smakowały najlepiej.



Jeszcze ostatni rzut okiem na jedzenie do wyboru :) Były też inne dania np. deserowe jak lody czy rybne np. świeże sushi, ale jakoś tamtego dnia nie miałam wilczego apetytu, żeby wszystkiego próbować. Dziadek natomiast się nie oszczędzał, jego talerz był wypełniony jedzeniem po brzegi. Kiedy przyniósł swój talerz, uśmiechnął się do nas i powiedział, że właściwie jest na cienkiej granicy z cukrzycą, ale dzisiejszy dzień jest wart tego, żeby go godnie celebrować. Miał na nim chyba więcej jedzenia niż ja i mąż razem wzięci, a kiedy skończył jeść, poprosił mnie o przyniesienie ananasa oraz słodkiego ciastka z kremem. Dodam jeszcze, że staruszek wcale na potężnego nie wyglądał :)

Czas przy obiedze mijał nam nie tylko na jedzeniu, ale też przyjemnej rozmowe. Dziadzio dowiedział się pewnie od mojej teściowej, że wychowywałam się na farmie w czasach wczesnego dzieciństwa i pytał co uprawialiśmy na polach oraz jakie zwierzęta hodowaliśmy. Dowiedzieliśmy się też historii życia dziadka - gdzie pracował, jak poznał swoją żonę, ile lat ze sobą byli zanim zmarła i wiele innych ciekawych historii. Choć chyba najbardziej zaskoczona byłam faktem, że ten 94 letni, niepozorny staruszek wciąż prowadzi auto, na dowód czego zaprowadził nas do swojego garażu.



Po obiedzie wróciliśmy do domu. Kiedy dziadek zaczął wyciągać z szafy albumy, już wiedziałam co się szykuje ;) po czym wręczył jeden z nich mnie i jeden mężowi i kazał przeglądać. Mój mąż został obdarowany swoimi zdjęciami z dzieciństwa, a ja różańcem i medalikiem z Matką Boską po zmarłej żonie dziadka.

Cieszę się, że miałam okazję poznać choć część rodziny mojego męża. Z dziadkiem mieszkała też ciocia i wujek mojego ślubnego. Wujka nie spotkałam, ale ciocia była akurat w domu i przygotowała dla nas cynamonowe, zawijane ciastka, którego ja nie byłam w stanie zmieścić. Mam nadzieję, że nie było jej przykro, że nie spróbowałam. Miałam za to okazję trochę z nią porozmawiać. Zachwalałam okolicę w której mieszka na co ciocia stwierdziła, że "I want to get out of here as soon as possible", byłam zdziwiona, bo przecież tam jest tak ładnie, na co ciocia dodała, że dorastała w Kalifornii otoczona przez kwitnące kwiaty, szum fal i zapach oceanu, a tu to tylko pustynia z kaktusami i pagórkami i że nawet Wielki Kanion już nie robi na niej wrażenia. No cóż... widać człowiek jest w stanie w życiu znudzić się wszystkim ;)

Jest godzina 6 p.m. - żegnamy się z dziadkiem, który na końcu prosi mnie o przesłanie zdjęć, skóre zrobiliśmy sobie razem przed domem. Ja, tuż przed odjazdem wręczam dziadkowi książkę po angielsku o Polsce, a w myślach mam tylko "Hope to see you again!" :)

T.B.C

17 comments:

  1. Takiego dziadka tylko pozazdrościć :)

    ReplyDelete
  2. Ale fajny wpis,juz lubie dziadka:)A Ty swietnie wygladasz- nogi az do nieba:)
    Pozdrawiam:)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziękuję :D Problem tylko znaleźć spodnie na te nogi hehe ;) Pozdrawiam :D

      Delete
  3. Aż niewiarygodne jest mieszkać w tak pięknym miejscu;-) Kocham Stany, w maju znowu wracam, ale jednak moje serce jest w Polsce, na wybrzeżu... ;-) ALE jak patrzę na Twoje zdjęcia to nie mogę się doczekać zobaczenia tego na własne oczy:D Dzięki za tą relację!

    ReplyDelete
    Replies
    1. A widzisz, ciocia mojego meza nie lubila tamtego miejsca ;) niektorym ciezko dogodzic ;)

      Delete
    2. Mi też się w Arizonie nie podobało - sucho, nie lubię tego bo zaraz mi wargi wysychają, skóra wysycha - to wcale nie jest przyjemne. Do tego ten nudny krajobraz, zero zieleni i wszechobecny kurz.

      Delete
  4. Taki dziadek to skarb :)
    piękne widoczki twój aparat uwiecznił :)

    ReplyDelete
  5. Gdyby nie te kaktusy, to bym powiedział że jesteś na Florydzie a nie w Arizonie. Też płasko, też palmy.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Z tego co słyszałam to palmy są importowane. Jak wyjedziesz poza Phoenix wgłąb pustkowia, to palmy znikają ;)

      Delete
    2. Pewnie dlatego że palmy lubią wodę i bez podlewania nie wytrzymają. A z tymi kaktusami to trochę skłamałem - u nas też rosną kaktusy, niestety maleńkie (max. 20-30 cm).

      Delete
  6. Okolica jak z typowego amerykańskiego filmu :) Z opowieści wyłania się fajny dziadzio :)

    ReplyDelete
  7. Już pisałam komentarz i chyba się skasował. Piękna okolica jak z filmu amerykańskiego ;) A dziadek wydaje się być spoko :D

    ReplyDelete
  8. Ale tam slicznie. Dziadek widac ze jest super :)

    ReplyDelete
  9. Wygląda na to, że dziadek bardzo Cię polubił :) A co do otoczenia - ależ tam zielono! W Oklahomie jest sucha, żółta trawa, która pięknie rozjaśnia krajobraz, słońce cieplutkie (mam już słoneczne oparzenia bo nie sądziłam, że w lutym słońce może być tak gorące :)) i tak się to różni od Trójmiasta, że myślałam, że jestem w raju ;) A widzę, że tam tak zielono (oczywiście wiedziałam o tym, ale wiedzieć a widzieć to dwie różne rzeczy :)). A dziś u nas pada śnieg z deszczem, pierwszy w tym roku :)

    ReplyDelete