Sunday, February 17, 2013

Arizona trip - (February 2, 2013) - Wyprawa nad Wielki Kanion - Part1

Wczorajszego wieczoru znów poszłam spać wcześniej, to i wcześnie się dziś obudziłam. Dochodzi 3:30 a.m., a ja na nogach i już nie wiem co ze sobą zrobić. Na śniadanie się tego ranka nie załapię, bo dziś dzień wyprawy nad Wielki Kanion i jesteśmy umówieni z przewodnikiem o 6:15 a.m. pod hotelem, a śniadanie w weekend serwują od 7:00 a.m. Na szczęście doświadczenie nauczyło mnie, że muszę się sama przygotowywać na głodowe ewentualności, więc wyciągnęłam swój zapas ukochanych chlebków bananowych i zrobiłam sobie kawy z ekspresu (ohydnej, swoją drogą) ;) Po takim "śniadaniu" poszłam pod prysznic, ubrałam się, przygotowałam cieplejsze okrycie, które chciałam zabrać do autobusu, łącznie z kocem, bo nad Wielkim Kanionem za dnia ponoć nie więcej niż 4 stopnie C.


Wybiła godzina 6:00 a.m., idziemy do recepcji, gdzie będziemy oczekiwać naszego autobusu. Na dworze chłodno, więc przechadzam się przy oknach i sprawdzam czy może już nasz przewodnik dojechał czy jeszcze nie. O 6:15 a.m. wyszliśmy na zewnątrz. Po kilku minutach pod hotel podjechał biały mini bus...Czy to nasz? - zastanawiałam się, jednak po chwili z busa wyskoczył rozweselony mężczyzna w wieku ok. 40 - 45 lat i z szerokim uśmiechem ruszył w naszym kierunku. Już wiedzieliśmy, że to nasz przewodnik. Rich, bo tak miał na imię, przywitał się z nami, zapytał o nasze imiona i kiedy usłyszał moje, zapytał skąd jestem, na co zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że z Polski, bo pomyślałam, że pewnie po lekkim akcencie mógł się domyślić, że jestem nietutejsza. "Good to have you", powiedział Rich i zaprosił nas do busa. W busie siedziały już dwie osoby, kobieta i mężczyzna, jak się później okazało, byli to Kanadyjczycy. Rich przedstawił nas pozostałym pasażerom, a na koniec dodał "and they are from Poland", co musiałam sprostować, informując, że mój mąż jest z Kalifornii ;)

No i zaczęła się nasza całodzienna wycieczka nad Grand Canyon. Przed nami jakieś 3 - 4 godziny jazdy busikiem. Busik miał chyba 10 albo 12 miejsc, nie licząc kierowcy, a nas było tylko czworo pasażerów, więc mogłam zmieniać siedzenia wedle upodobania i ściągać do swojego aparatu co ciekawesze widoczki zza okna - niektóre zdjęcia mogą być trochę rozmazane.



Chyba najbardziej zaskakującym elementem podróży był zmieniający się po drodze krajobraz, co zaraz zobaczycie na zdjęciach. Kiedy wyjechaliśmy kilka mil poza Phoenix, zniknęły palmy, a zostały jedynie kaktusy, kępki trawy, łyse skały i góry, nastepnie ziemia zaczęła zmieniać się z ciemno pomarańczowej na prawie bordowo-czerwoną, góry w tych kolorach skał wyglądały zjawiskowo. Kilkadziesiąt mil później pojawiły się wysokie drzewa iglaste, góry nimi porośnięte, rzeczki, strumyki, wodospady, góralskie chatki i śnieg, trochę jak w polskich górach, a kiedy ten krajobraz zniknął nam z oczu, kolejnym widokiem, który było nam dane podziwiać były rozległe stepy porośnięte złocisto-żółtawą trawą, a wokół pagórki, góry jak i doły i jakby pęknięcia w ziemi (coś jak mini kanioniki ;) )



Kilkanaście mil poza Phoenix:






Skały zaczynają zmieniać kolor na czerwony, kiedy zbliżaliśmy się do Sedony:







Powyżej: Xanadu of Sedona - to prywatna posiadłość kształtem przypominająca jajka wielkanocne pomalowane w kolorach tęczy, aby przyciągnąć uwagę. Jajka zbudowano z betonu i stali. Ponoć dom o tym kształcie może przetrwać każdy zły humor matki natury - trzęsienia ziemi, tornada, huragany czy tsunami. Są to także domy energooszczędne, w których zużywa się o połowę mniej energii niż w zwyczajnych domach.


Krótki postój na zatankowanie busa:












Poniżej: Bell Rock, in the Village of Oak Creek :)


A tutaj kilka zdjęć, które zrobiłam podczas postoju. Widoki z każdą milą były coraz bardziej zapierające dech w piersiach. Czasem nie wiedziałam do której szyby w samochodzie się przykleić, żeby zobaczyć jak najwięcej :)

Bell Rock










To białe autko, które stoi na parkingu, to busik którym przyjechaliśmy. Szczerze mówiąc, spodziewałam się wielkiego autobusu z gromadą ludzi i skrzeczącym przewodnikiem, ale nic z tych rzeczy. Można było zauważyć, że firma idzie na jakość, a nie na ilość, co bardzo mnie ucieszyło. Dzięki temu, że oprócz mnie i męża, na wycieczkę zabrała się tylko para Kanadyjczyków, każdy z nas mógł swobodnie pogadać z przewodnikiem, który posiadał ogromną wiedzę na temat regionu, jego roślinności, zwierząt, plemion indiańskich, architektury mniejszych i większych miejscowości no i oczywiście po drodze dostarczał nam informacji na temat Wielkiego Kanionu. Przeodnik pełnił także funkcję kierowcy, a dzięki temu, że mówił do mikrofonu, można było go dobrze usłyszeć z każdego miejsca w busie.

































 Podczas podróży najwięcej pytań do przewodnika miał siedzący z przodu Kanadyjczyk, który także posiadał ogromną wiedzę zwłaszcza na temat Indian. Jego pytania zdawały się nie mieć końca, ale przyjemnie się słuchało obu panów :D

Czas ruszyć dalej...
































Wjechaliśmy do rezerwatu Indian Navajo



Od przewodnika dowiedzieliśmy się, że młodzi Indianie uciekają z rezerwatu, bo nie ma tam zbyt dużo do roboty. Wyjeżdżają z rezerwatu by skończyć studia i szukać pracy gdzie indziej, ponieważ wiedzą, że gdyby zostali, to prawdopodobnie musieliby zajmować się wyrobem biżuterii i ozdób, garncarstwem albo hodowlą bydła, a nie każdemu takie życie odpowiada. Ogólnie, nasz przewodnik podsumował rezerwat Indian w takimi słowami "There is so much to see but not much to do"...






Zdjęcia powyżej jak i poniżej przedstawiają warunki w jakich mieszkają Indianie:






Około godziny 12:00 p.m. wpadliśmy do jendej z restauracji w rezerwacie Indian, gdzie mogliśmy zamówić jakieś lokalne danie. Wybraliśmy Mini Navajo Taco (zajeżdża mi tu Meksykiem:P), ale to danie zostało podane na przepysznym smażonym chlebku indiańskim, którego składniki planuje wkrótce zamówić i zrobić taki chlebek w domu :)


Obok restauracji był także sklep z pamiątkami, gdzie mogliśmy zakupić indiańskie jak i nieindiańskie wyroby ;) Ja skupiłam się na tych pierwszych, bo tylko takie souveniry mnie interesowały :) ale o tym w nastęopnym poście :)

T.B.C...

9 comments:

  1. rewelacyjne widoki i nawet te rozmazane zdjęcia mają swój urok :)
    ciekawa wycieczka

    ReplyDelete
  2. Piękne zdjęcia, chciałabym kiedyś zobaczyć te miejsca ;)

    ReplyDelete
  3. Za każdym razem gdy odwiedzasz jakieś miejsca i oglądam te piękne zdjęcia nie mogę się nadziwić jak różnorodne są Stany.

    Krajobraz tak diametralnie się zmienia, przyroda tak różna od naszej.

    Przy okazji od razu wychwytuję nazwy miast i od razu wrzucam w google.maps by sprawdzić gdzie się znajduje dane miejsce i trochę o nim poczytać ;)

    Twoje podróże to to dla mnie taki mały przewodnik po Stanach :)

    Pozdrawiam ciepło z Poznania :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziękuję za tak wspaniały komentarz :) Mnie również Stany zaskakują na każdym kroku i dopiero będąc tutaj dotarło do mnie, że nie da się o tym kraju w żaden sposób mówić ogólnikowo :) Inne miejsce, inni ludzie, inna przyroda, inny klimat, wszystko inne, a wystarczy wskoczyć do sąsiedniego stanu, by się o tym przekonać :)
      Pozdrawiam serdecznie Ciebie i mój ulubiony Poznań :)

      Delete
  4. Piękna ta Arizona! Ja do tej pory tylko Grand Canyon :)
    www.luuinspiration.blogspot.com

    ReplyDelete
  5. Piękne zdjęcia :)
    Co do Indian - w Oklahomie jeśli pochodzisz z jakiegoś plemienia możesz mieć tablicę rejestracyjną z nazwą plemienia. Niesamowita jest ta różnorodność na drogach, zawsze mam oczy szeroko otwarte i obserwuję samochody ;) Szkoda, że nie mogę zrobić zdjęć bo moja rodzina z pewnością też byłaby zachwycona :)

    ReplyDelete
  6. Bardzo fajna relacja, już sie nie mogę doczekać dalszej części! Sama planuję wybrać się na podobną wyprawę i zobaczyć Wielki Kanion! A Twój post tylko do tego zachęca! :)

    Pozdrawiam!

    ReplyDelete
  7. Pięknie tam!:) Czekam z niecierpliwością na nast część, bo Grand Canyon to moje marzenie, bardzo chcę tam kiedyś pojechać!

    ReplyDelete
  8. Bardzo ciekawe klimaty, a poprzez opis przygotowań do podróży i wyczekiwania przewodnika, można nabrać ochoty na jakikolwiek wyjazd:) Fajnie, że przedstawiasz różne ujęci USA, można stać się dzięki temu bogatszym o różnego rodzaju informacje. Bardzo nie lubię czytać przewodników, a takie relacje pochłaniam z wielką przyjemnością:)

    ReplyDelete