Monday, July 7, 2014

Trampki w Biznes Klasie czyli Podróż USA - Polska - Montenegro

Był prawie 38 stopniowy upał, kiedy weszłam na lotnisko w Fayetteville, NC. Szybko jednak po przejściu przez oszklone, atomatycznie otwierające się drzwi poczułam nieprzyjemne zimno, które niemal natychmiast wywołało reakcję na moim ciele w postaci gęsiej skórki. Nadałam bagaż główny, odebrałam bilety i przeszłam przez security. Czuję, że tutaj klimatyzacja rozkręcona jest na maksa. Mieszkam w Stanach już zbyt długo, żeby się na taka ewentualność nie przygotować. Gdybym została w szortach i bluzce z krótkim rękawkiem w których przyjechałam na lotnisko, pewnie do Polski przywiozłabym jakąś grypę. Pospiesznie wyciągnęłam ciepłą bluzę i spodnie dresowe z podręcznej torby i ubrałam je na siebie. Jest cieplej, ale nie idealnie, jeszcze trochę sie trzęsę. Zostały mi jakieś 2 godziny do odlotu mojego turbośmigłowca, którego żartobliwie nazywam latającym klimatyzatorem, więc postanowiłam trochę pochodzić po lotnisku. Czuję, że obcierają mnie moje nowe Converse'y, ale nie dbam o to. Mam ochotę coś przekąsić, ale niestety na tym lotnisku jedyne miejsce z czymś co przypomina żarcie, bo jedzeniem tego nie nazwę, są automaty. Wiedziałam już gdzie się kierować, bo nie byłam na tym lotnisku pierwszy raz. Widzę, że przy automacie stoi mężczyzna, na oko jakieś 45-50 lat. "Zamierza coś kupić, czy po prostu tak sobie tam stoi?" zastanawiam się... Po chwili facet zorientował się, że czekam na swoją kolej do automatu. "Przepraszam, nie chciałem blokować dojścia, chciałem tylko postać przy klimatyzacji. Tutaj jest tak gorąco, a ja jestem z Alaski" - tłumaczy się pośpiesznie nieznajomy. "Tak, jest gorąco, ale nie tutaj tylko na dworze" - odpowiadam. Mężczyzna uśmiechnął się do mnie, zmierzył mnie spojrzeniem od góry do dołu, więc zapewne zauważył, że opatulona jestem po sam nos. "Where are you from?" - zapytał. "Poland. Actually, I am flaying to Poland today. I'm going to visit my family that I haven't seen for over a year" - odpowiadam. "I'm sure they all worry about you" - zgaduje Alaskanin. "I don't know about that... They should know my husband takes care of me"- odpowiadam. "They miss you so much, I guess" - ponownie zgaduje nieznajomy. "Yeah, and I miss them too" - przyznaję i wyciągam z automatu cos na kształt pączka. "Hope you have a wonderful day" - żegnam się z Alaskaninem. "Thank you! Have a safe flight!" - odpowiada. Wracam do swojej bramki.

Lot do Charlotte minął spokojnie, choć miałam obawy, że tak jak w zeszłym roku zacznie rzucać turbośmiegłowcem, a ten zatrzeszczy w rytm podskoków na powietrznych wybojach i przyprawi mnie o zimne poty i szybsze bicie serca. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Wychodząc z samolotu znów poczułam jak piją mnie buty i to do takiego stopnia, że byłam zmuszona iść kalekim chodem. Ruchome chodniczki na lotnisku trochę ułatwiły mi życie. Kiedy natknęłam się na pierwszy sklep w strefie bezcłowej od razu weszłam zapytać o plastry. Przykleiłam je na każdym otarciu na stopach i przez chwilę miałam wrażenie, że mogę iść. Niestety plastry zaczęły się zsuwać i znów czułam pieczenie przy każdym kroku. Pewnie zastanawiacie się dlaczego zdecydowałam się wybrać w tak długą podróż w nowych trampkach... Miałam zabrać ze sobą trzy pary butów - sandały, balerinki i trampki. Najlżejsze wrzuciłam do bagażu, który i tak już pękał w szwach, a jego waga zbliżała się niebezpiecznie do limitu, więc pomyślałam: "A co mi tam, to tylko 16 h w podróży, a trampki i tak zdejmę w samolocie do Europy" ;) Cała ja...


Oczekując na samolot do Monachium jak zwykle strasznie zgłodniałam. Wybrałam się do sklepu z ponoć zdrową żywnością, wybrałam dwie kanapki z kurczakiem i warzywami oraz wodę w butelce o kształcie lodowca i zapłaciłam $22 (trochę mi ochy wyszły na wierzch przy tej cenie, no ale to jest lotnisko, tutaj zostaniesz obdarty ze skóry ;)).

W samolocie do Monachium (leciałam Lufthansą) trochę rozczarowało mnie miejsce w którym miałam siedzieć... Znajdowało się ono w tej części samolotu, gdzie ściana dzieli biznes klasę z klasą ekonomiczną. Plus, że nie było przede mną pasażera, bo przynajmniej mogłam spać spokojnie z głową na kolanach bez obaw, że mnie ktoś w nią huknie kiedy bez ostrzeżenia postanowi rozłożyć fotel do pozycji pół-leżącej. Minus natomiast był taki, że nie było absolutnie miejsca na to abym mogła rozprostować nogi. Musiałam poradzić sobie w inny sposób i kiedy stewardessy zgasiły światło po obiedzie rozprostowałam nogi ładując swoje trampki w alejkę klasy biznesowej. Tam też je zsunęłam i mogłam tak "leżeć" w poprzek aż do pory śniadaniowej ;)

Acha, na obiad podano do wyboru danie mięsne - ziemniaki z kurczakiem lub wegetariański makaron w kremowym sosie z suszonymi pomidorami. Wybrałam to drugie. Do tego dostaliśmy też serki, bułkę, masełko, kawałek ciasta, herbatnik i oczywiście napój do wyboru. Na śniadanie była muffinka i granola bar (taki batonik z posklejanych nasionek, owsianki i orzeszków).

Ten lot równiez odbył się nadzwyczaj spokojnie. Każdy mój poprzedni rejs przez ocean fundował atrakcje w postaci turbulencji na środku Atlantyku, a ten... ech nudy ;) Widzicie jakie to dziwne... Kiedy myślę o turbulencjach w małych samolotach, to mam zimne poty, ale w tych dużych boeingach, airbusach już mi nie przeszkadzają.

Wylądowaliśmy w Monachium. Buty zdarły mi skórę, czułam to, ale szłam uparcie przed siebie nie zwracając uwagi na ból. Dochodzę do ostatniej bramki podczas tej podróży. Słyszę znajomy język polski, staję przy barierkach i dysząc pod ciężarem bagażu podręcznego wybieram numer do taty by poinformować domowników gdzie jestem. Kilka minut później jechałam już autobusem do samolotu. Ostatni rejs, mimo, że odbywa się samolotem małych rozmiarów odbieram już lajtowo. Jestem zbyt zmęczona, żeby martwić się o turbulencje lub to czy podwozie wyjdzie czy nie ;)


Wylądowaliśmy w Poznaniu. Stanęłam przy taśmie by odebrać swój bagaż główny i tym razem miałam przeczucie, że jednak go nie zgubili. Byłaby trochę kicha, gdyby tak się stało, bo tego samego dnia planowałam zapakować się w samochód z rodzicami i pojechać z nimi do Czarnogóry / Montenegro. Byłam przygotowana na tę ewentualność i maskę i fajkę do snurkowania zapakowałam w bagaż podręczny. Płetwy do pływania zamówiłam przez internet i zostały one dostarczone do mojego domu w Polsce. Wzięłam też trochę bielizny, kilka bluzek i szortów do podręcznej torby. Nie chciałam czekać z wyjazdem aż do dnia w którym znaleźliby mój bagaż, nawet jeśli miałoby to miejsce już dnia następnego. Na szczęście po kilkunastu minutach zobaczyłam znajomo wyglądającą walizkę - to moja! :)

Jak zwykle moja mama wita mnie ze łzami w oczach a tato z szerokim uśmiechem ;) Pakujemy się w samochód i jedziemy do domu. Zdążyłam się wykąpać, przebrać i zjeść obiad. Tego samego dnia czekała mnie kolejna podróż tym razem prawie 24-godzinna. Jedziemy do ukochanego kraju mojego taty - Montenegro. Połowę drogi przespałam i wydawało mi się, że podróż mija nam szybko i tak tez było dopóki jechaliśmy przez Polskę, Czechy, Austrię i Słowenię. Wjeżdżając do Chorwacji miałam nadzieję, że mamy już 70% trasy za sobą, ale nie. Podróż przez Chorwację i później Bośnię, znów Chorwację i Montenegro trwała niemal tyle samo co pokonanie poprzednich państw. Ale w końcu jesteśmy na miejscu. Witaj Tivacie!



13 comments:

  1. Jak pięknie! Zazdroszczę, udanego wypoczynku :)
    a wydawałoby się, że conversy takie wygodne...

    ReplyDelete
    Replies
    1. One są wygodne, ale chyba nie na podróż nówkami :D Teraz w nich chodze i to duzo i jest dobrze :)

      Delete
  2. Super relacja-wypoczywaj:)Mnie czeka lot do Polski za tydzien i juz mam dylematy butowe ale chyba zaloze japonki do samolotu;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. A nie bedzie Ci zimno w stopy? Ja bym jednak wybrała pełniejsze buty ;) Wiadomo jak to w samolotach - jak wlacza klime to nie wiadomo gdzie sie schowac. ;)

      Delete
  3. Oooo witamy z powrotem! (Zarówno na blogu, jak i w Europie ;) ).

    Baw się dobrze i czekamy na relację z wakacji (i oczywiście z pobytu w PL)

    ReplyDelete
    Replies
    1. dziekuje :D wiem, ze ostatnio mnie tu nie widac, mimo, ze pomysly na notki mnie nie opuszczaja. Musze cos z tym zrobic ;)

      Delete
  4. Witaj! natrafiłam na Twój blog przypadkiem i przeczytałam od deski do deski. Bardzo lubię tu wracać i czytać co u Ciebie słychać. Jest mi również o tyle bliski ponieważ ja także jestem żoną amerykańskiego żołnierza i od 4 lat mieszkamy w Niemczech. Teraz to są już nasze ostatnie tygodnie tutaj i w sierpniu lecimy do USA. Jestem ciekawa czy mieszkałaś w bazie w Mannheim albo gdzieś w pobliżu w tym samym czasie co ja?? Jeśli tak to mogłyśmy się natknąć na siebie przypadkiem :) Ja zawsze szukam kogoś z Polski w bazie w której dane nam jest mieszkać :) Pozdrawiam Cię serdecznie!!!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Witaj! Tak sie sklada, ze w Mannheim bylismy w roku 2010/2011 jeszcze. Mimo, ze nie lubie Niemiec, to jednak miasto Mannheim bylo calkiem przyjemne. Lubilismy chodzic na sushi niedaleko dworca kolejowego. W sumie tam po drodze sa dwie knajpy z sushi, ale ja najbardziej uwielbialam ta, gdzie sushi jezdzi na talerzykach wokol sushimastera i mozna sobie wybierac co dusza zapragnie ;)

      Delete
  5. no to dokładnie jak my 2010/2011 :) mieszkaliśmy w Benjamin Franklin Village na Washington Street. Teraz to jest już trzecia baza w Niemczech dla nas i powiem Ci że tam nam było najlepiej, blisko do miasta, piękna okolica, lubiliśmy spacery do tego lasu za Commissary i do parku ze zwierzętami leśnymi. No i oczywiście Luisenpark w centrum miasta. Baza w Mannheim jest zamknięta od 2012 i przekazana Niemcom, oni tam zrobili teraz mieszkania socjalne. Myśmy się potem przeprowadzili do Heidelbergu, ale tamtejszą bazę też zamkneli. Znam z Mannheim jedną Polkę która też wzięła ślub przez agencję w Danii. Wychodzi na to że więcej nas tam było niż mogło nam się wydawać :) Szkoda że nie poznałam Cię osobiście :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. No popatrz, a nas wlasnie przeniesli do Schweinfurt jak baza w Mannheim zaczela sie zamykac. Bronilismy sie od tego jak tylko moglismy i juz slyszelismy, ze jednak do wyjazdu do USA bedziemy w Mannheim, ale pozniej jak to w armii bywa wszystko sie pozmienialo z dnia na dzien. Dostalismy termin i trzeba bylo sie wynosic. Teaz do tego parku chodzilismy. Jezdzilismy rowerami. Tam byly rozne zwierzaki jeleniopodobne i nie tylko - dziki itp. Oczywiscie na wiosne pelno malych krolikow :D A w Heidelbergu bylismy raz pozalatwiac sprawy zwiazane z przeniesienem. Faktycznie, szkoda ze nie mialysmy okazji sie poznac juz w Niemczech. Ale moze przeniosa Was do Ft Bragg? :D

      Delete
    2. my mamy rozkazy do Fort Riley :( ale dokładnie tak jak mówisz w armii nigdy nie wiadomo co się może zdarzyć. możemy jeszcze wylądować gdzieś niedaleko siebie albo w tej samej bazie :) masz we mnie już wierną czytelniczkę więc mam nadzieję, że zostaniemy w kontakcie :) i zawsze możesz śmiało do mnie pisać :D

      Delete
  6. Świetna relacja :) Myślę, że po takiej wycieczce będzie również dłuugi odpoczynek, co nie zmienia faktu, że musiało być bardzo ciekawie.

    Pozdrawiam mega pozytywnie

    ReplyDelete
  7. az sie wzruszylam, gdy sobie wyobrazilam Ciebie wychodzaca z tego samolotu i reakcje rodzicow :-)

    Przepiekne widoki i super przygody - tak trzymac!

    ReplyDelete