Monday, January 20, 2014

Dzień przed wyjazdem do NYC

Jest 13 stycznia... Po ledwie przespanej nocy (udało mi się zasnąć na 2h) wstałam o 7:00 by jak zwykle wziąć prysznic i wyszykować się do szkoły ESL. Dzisiaj na zajęciach pomagałam mojej grupie uczyć się słówek na temat zdrowia i urody - mycie zębów, czesanie włosów, zapobieganie chorobom, leczenie niekonwencjonalne i inne takie. ... Wróciłam do domu wcześniej niż zwykle - ok. 12:00 pm i chciałam zacząć się pakować, ale nie miałam siły. Jakoś po tych dwóch przespanych godzinach w nocy nie miałam ochoty na nic innego jak tylko zjeść ciepły posiłek i uciąć sobie drzemkę. Niestety nie było mi to dane, gdyż wiem, że jak już usnę, to mogę się czasem nie obudzić na czas, żeby oddać kocię do hotelu. Nie mam odwagi zostawić jej samej w domu i martwić się przez cały czas czy na pewno jest bezpieczna i czy nic się jej nie stało.

Usiłowałam spakować kocię w transporter. Zwykle stoi on w naszej sypialni po to, żeby kocia nie kojarzyła go z czymś złym i żeby się do niego przyzwyczaiła. Kilka razy nawet do niego wchodziła i w nim spała. Zaczęłam namawiać Mitusię do wejścia do transportera, a robiłam to poprzez zabawę - wrzucałam jej pluszowe myszki do środka i liczyłam, że kocia wskoczy za nimi, a wtedy zamknę transporter i obejdzie się bez traumy. Nic z tego! Kiedy kocia tylko pokapowała się, że chcę ją w tym transporterze zamknąć zaczęła uciekać i chować się pod meble... "Kocie ty jeden, musimy być w klinice na 15:00, a ty mi uciekasz"... No nic... trzeba było złapać kotkę i zamknąć ją w transporterze w standardowy sposób. Mitusia tego nie lubi, oj nie lubi... Zaraz jak została zamknieta zaczęła miauczeć, ale to było takie rozpaczliwe miauczenie. Ona boi sie wychodzić na dwór, więc na zewnątrz tym bardziej zaczęła dokazywać. Serce mi pękało z żalu, że muszę ją oddać na 4 pełne nocki do hotelu w klinice, ale nie ma innego wyjścia... Nie mam jej z kim zostawić, nie ma nawet osoby, która mogłaby ją doglądać u nas w domu... z resztą nie jestem w stanie zaufać innej osobie i powierzyć jej kocię. Bałabym się, że kocia by jej uciekła na zewnątrz, a wątpię, żeby ktoś jej potem dzień i noc szukał... tak jak ja bym robiła...

Do kliniki dostała polarowy kocyk na którym od czasu do czasu śpi, ulubione suche jedzenie, smakołyki, szczotkę do czesania (miałam ogromną nadzieję, że będą to robić, bo kocia to uwielbia, a jak już wiecie z poprzedniego posta raczej nie miało to miejsca), myszki do zabawy i talerzyk do jedzenia. 

W samochodzie Mitusia trochę się uspokoiła. W klinice zachowywała się cichutko, ale widać było po niej, że się boi. Podpisałam dokumenty głównie traktujące o tym, że w przypadku gdy kocia zachoruje to wyrażam zgodę na jej leczenie i pokrycie kosztów, poinstruowałam też kocią opiekunkę żeby rozkładała suche kocie jedzonko na talerzyku, który przyniosłam, gdyż zapobiegnie to szybkiemu połykaniu przez Mitunię pokarmu. A ona czasem potrafi bardzo szybko pałaszować i kończy się to... pawiem. Done, I'm on my way out!

Kocia oddana, a ja żeby się nie rozryczeć jak bóbr postanowiłam pojechać do kilku sklepów aby  kupić parę rzeczy na podróż. Zauważyłam też, że zapaliła się kontrolka paliwa, więc trzeba będzie zatankować.

Wróciłam. Pakować się teraz czy jeszcze nie? Zmęczenie daje o sobie znać, więc padam na łóżko i nastawiam budzik na 10:00 pm, żeby spakować się i wziąć prysznic przed podróżą. Wyjeżdżamy z domu o 3:30 am, a samolot jest jakoś po 5:00 am. 

Lotnisko w Fayetteville, NC jest małe i ma zapach starego dworca kolejowego. Niezbyt przyjemny. W środku jest jednak w miarę czysto. Odprawiliśmy się i ruszyliśmy do naszej bramki. Jest już samolot. Moja pierwsza myśl? "O nie, jakie stare próchno!" ... Był to malutki turbośmigłowiec mieszczący może 20 czy 30 pasażerów. Kiedy wsiedliśmy do środka okazało się, że jest do połowy pusty. Niewiele osób lata o tak nieludzkich porach jak 5 rano. Gdy rozejrzałam się dookoła, zobaczyłam, że nasz stateczek powietrzny faktycznie jest już trochę wysłużony. Gdzieniegdzie jakieś peknięcia, siedzenia wyglądały tak jakby ktoś je potraktował papierem ściernym i były niezbyt czyste. Miałam tylko nadzieję, że silniki, wolant, hamulce i inne zapewniające bezpieczny rejs urządzenia są w pełni sprawne. Poczułam zimny pot na dłoniach... Obyśmy dolecieli...

15 comments:

  1. Mi sie kiedys zdarzyło lecieć jakimś małym odrzutowcem (12 rzędów po 4 miejsca) w ktorym w czasie lotu lał sie płyn hydrauliczny z sufitu. Jeden z pilotów dokonał jakiejś naprawy w czasie lotu na naszych oczach - zdjął panele, znalazł cieknącą rurę i dokrecił jej opaskę. Przy lądowaniu czekałem na informacje ze nam sie podwozie nie wypuściło albo cos w tym stylu. Ale nie było problemu. Innym razem wysiadł zaraz po starcie jeden z silników i najpierw godzinę krążylismy nad lotniskiem paląc paliwo a potem było lądowanie w asyście straży pożarnej. Latanie samolotami to fajna sprawa, przynajmniej człowiek sie nie nudzi ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Jeśli dla Ciebie to jest dobra zabawa i sposób na nudę, to chyba powinniśmy latać razem. Przydałby mi się ktoś taki siedzący obok, który uważa, że nie ma lepszej frajdy niż kapiąca woda z sufitu ;) Może po jakimś czasie takie postrzeganie rzeczywistości w samolocie udzieliłoby się i mnie i przestałabym oblewać się zimnym potem ze strachu ;)

      Delete
    2. Ja się zawsze najbardziej boję dojazdu na lotnisko - szanse na zginięcie w samochodzie na trasie dom-lotnisko są nieporównanie większe niż szanse na śmierć w wypadku lotniczym.

      Delete
    3. Właśnie przed lotem oglądałam sobie vlogi takiej jednej stewardessy i ona mowila dokladnie to samo o dojezdzie na lotnisko co Ty ;)

      Delete
  2. Trzymaj sie! Daj znac jak wyladujecie. Pozdrawiam serdecznie

    ReplyDelete
  3. Jak dla mnie to za duzo piszesz o tym kocie przeciez to tylko kot!

    ReplyDelete
    Replies
    1. A ja jestem TYLKO człowiekiem. Piszę o mojej kotce, bo ją kocham. Jestem w 100% odpowiedzialna za wszystko co jej dotyczy. Tak więc piszę, pisałam i pisać o niej będę, bo jest dla mnie członkiem mojej rodziny :)

      Delete
  4. Dobra, wez nie oburzaj sie tak, tylko sugestia zebys nie pisala glupot. Nie mozesz wymagac od ludzi ktorym placisz 12 dolarow za dobe zeby sie opiekowali twoim psychichnym kotem jak dzieckiem. Mistusia Mistusia.... po prostu idiotyzm

    ReplyDelete
  5. Dobra, nie oburzaj sie tak. To tylko sugestia ze strony osoby czytajacej. Za duzo piszesz o swoim kocie, Mitusia to Mitusia tamto, wydajesz sie strasznie infantylna. Ze szczegolami opisujesz jak wsadzic kota do klatki i jak to za 12 dolarow na dobe nie traktowali kota jak krola... Dlatego wydajesz sie wrecz smieszna, zabawna i naiwna. Moze lepiej nigdzie nie jechac bo szkoda kota zostawic... hahaha

    ReplyDelete
    Replies
    1. Jeśli to, że opiekuję się moim kotem jak członkiem rodziny jest infantylne i idiotyczne, to niech będę infantylną, smieszną, naiwną idiotką w oczach niektórych i mam to w nosie, bo jest mi bardzo dobrze z tym kim jestem :)
      Dla mnie to nie jest pisanie glupot, to czesc mojego zycia i bede ja opisywala jesli bede miala na to ochote. Jesli sie nie podoba to, co pisze, to mozesz kliknac krzyzyk w rogu ekranu i po problemie ;)

      Delete
  6. Pisz jak najwięcej o Mitusi! Niektórzy nie zrozumieją miłości do zwierząt. Ja jestem weganką z dwoma kotami *kotka niestety w Polsce...kocurek adoptowany za granicą* i wielbie je całym sercem! Drogi Stefanie, nie musisz czytać notek, które Ci się nie podobają. Ja pewnie dlatego tak długo tego bloga czytam, bo oprócz oczywiście Stanów, którymi byłam zajarana od czasów filmów "Moja dziewczyna" i "Moja dziewczyna 2" :P dodatkowo autorka musi być świetnym człowiekiem - oceniam przez pryzmat stosunku do zwierząt :) i żeby było lepiej nie czytam żadnego innego bloga tylko ten hehe btw wchodzę już po raz piąty i ta sama notka :(

    ReplyDelete
    Replies
    1. Witaj Gosiu, dziękuję za miłe słowa :) Postaram się jeszcze tego weekendu wkleić nową notkę z 1 dnia w NYC :)

      Ja mam 3 kotki, ktore zostaly z rodzicami w Polsce oraz moją Mitunię tutaj. Wszystkie kotki są dla mnie ważne i wielbie je calym sercem tak jak Ty.
      Dla mnie gadanie, ze jakis zwierzak to "tylko kot/pies/papuga" swiadczy jedynie o braku zrozumienia i doswiadczenia ze zwierzakami. Moze to kwestia wychowania. Ja przez cale moje zycie mialam kontakt ze zwierzetami i osoby z mojej rodziny byly zawsze bardzo przywiazane do swoich pupili. Zwierzeta tez potrafia kochac czlowieka, troszczyc sie o niego, pilnowac jego domu, bronic go, tesknic... z reszta co ja bede mowic, ja to wiem i Ty to wiesz :)

      Delete
  7. Kwestia wychowania, sugerujesz ze ludzie bez zwierzat domowych nie sa wychowani? Oczywisicie ze zwierzeta potrafia kochac swoich wlascicieli, nikt tutaj nie mowi ze nie. Ja tylko stwierdzam ze za duzo piszesz o tym kocie, jak go zlapac, jak go zawiesc, jak go czesac, jak go karmic, dlatego wydajesz sie bardzo dziecinna. Pewnie nie masz tam zadnych znajomych w tych Stanach

    ReplyDelete
    Replies
    1. Przepraszam, ale nie potrafie z toba rozmawiac, bo chyba nie rozumiesz tego, co pisze na blogu i co pisze do ciebie w komentarzu, bo wszystko nadinterpretujesz i dopowiadasz sobie swoja wyobraznia.

      Po 1. "Kwestia wychowania" - jedni sa wychowani tak jak ja - nauczona mnie zeby kochac i szanowac zwierzaki, inni jak jak ty - "ze zwierzak to TYLKO zwierzak". Nie napisalam, ze ludzie bez zwierzat sa 'niewychowani' bo przeciez to jest pozbawione sensu.

      Po 2. Opisuje dni z mojego zycia, a moj dzien po przylocie do domu wygladal wlasnie tak jak moj przed ostatni post, a dzien przed wylotem dokladnie tak jak ten, ktory opisalam powyzej.

      Po 3. Nigdzie tez nie pisalam, ze spodziewalam sie, ze moj kot bedzie traktowany jak krol. W dokumencie, ktory podpisywalam w hotelu dla zwierzat bylo wyraznie napisane, ze pupil ma gwarantowane 30 minut zabawy dziennie z osoba, ktora jest wyznaczona do opieki nad nia, wiec przynioslam szczotke do czesnania gdyby nie chciala sie bawic, bo wiem, ze to lubi najbardziej. Problem mialam nie z tym, ze jej nie czesali (bo mozliwe ze im sie nie dala) ale dlatego, ze najprawdopodobniej nie powiedzieli mi prawdy gdy o to spytalam.

      Po 4. Ten blog to moj internetowy pamietnik i pisze go tez dla siebie, nie tylko dla czytelnikow. Zawsze swoje przygotowania do podrozy (dzien przed) jak i sama podroz oraz dzien po opisywalam ze szczegolami, wiec nie sugeruj tutaj ze pisze o tym JAK zlapac kota czy JAK ją czesac, bo to nie poradnik opieki nad kotem, tylko dzien z mojego zycia.

      A jesli twierdzisz, ze PEWNIE nie mam tu zadnych znajomych to tylko utwierdza mnie w przekonaniu, ze nie czytales innych notek na moim blogu, tylko jak rzep przyczepiles sie do tych dwoch ostatnich.

      Pozostaje mi zakonczyc ta bezsensowaną dyskusje, bo nie potrafie rozmawiac z kims kto ma trudnosci w czytaniu ze zrozumieniem i przez to wiekszosc z tego co wypisuje podpowiada mu nadto wybujala wyobraznia.

      Delete
  8. po przeczytaniu twojego bloga az sama zatesknilam za nowym jorkiem ;) trzeba bedzie znowu sie tam wybrac!

    ReplyDelete