Sunday, January 26, 2014

Trochę o podróży i pierwszy dzień w New York City :)

14 stycznia

Malutki turbośmigłowiec wylądował na Ronald Reagan Washington National Airport. Byłam przeszczęśliwa, że w końcu nasza podróż tą sardynką wśród samolotów się skończyła, bo lot dłużył się okropnie, a podobno miało to być tylko 1.5 godziny! Później czekała nas już tylko krótka przejażdżka autobusem po płycie lotniska, spacerek do terminalu i mniej więcej godzina oczekiwania na samolot do Nowego Jorku. 

Muszę przyznać, że na lotnisku Ronalda Reagana jadłam najlepsze, najświeższe i jeszcze ciepłe precle o cudownym maślanym smaku. Wszystkim z czystym sumieniem mogę polecić precle od Auntie Anne's, bo tak nazywało się stoisko przy którym je kupiłam kiedy złapał mnie mały głód. Koszt dwóch precli to $5.50, doznania smakowe - bezcenne ;) A jestem wybredna, więc wiem co mówię.

Po niedługim oczekiwaniu usłyszeliśmy wezwanie do naszej bramki. Kolejny lot, tym razem dużo większym i młodszym samolotem upłynął mi bardzo szybko. Miałam wrażenie, że dopiero co wzbiliśmy się w powietrze, stewardessa podała mi herbatę i już po kilku minutach pilot informował nas o przygotowaniu się do lądowania.


 Kiedy samolot kołował już po pasie wyjrzałam przez lewe okno i ponad skrzydłem samolotu dostrzegłam napis 'Welcome to New York' :) Dopisałabym tylko RAINY New York. Jesteśmy na miejscu! :)


Odbiór bagażu poszedł szybko i sprawnie. Właściwie kiedy tylko doszliśmy do taśmy znajomy bagaż zmierzał już w naszym kierunku. Teraz czas na jazdę żółtą taksówką z lotniska La Guardia na Manhattan. 

Podróż nowojorską taksówką potrafi dostarczyć wrażeń. O ile Queens wydaje się być całkiem przejezdny, o tyle prawdziwe szaleństwo zaczyna się na Manhattanie, gdzie nasz taksówkarz nie spuszczał dłoni z klaksonu. Trąbił na inne taksówki, na pozostałe auta i przede wszystkim na przechodniów dla których czerwone światło nie oznacza "zatrzymaj się i poczekaj aż zapali się zielone", a "idź jeśli uważasz, że zdążysz" ;) A tak swoją drogą miałam cichą nadzieję, że podróż z La Guardia na Manhattan będzie krótsza niż z lotniska JFK... Nie wiem od czego do zależało... może od natężenia ruchu, ale w obu przypadkach dojazd do hotelu zajął ponad godzinę.

Siedząc w taksówce zawsze lubię obserwować którą trasą jedziemy. Umozliwia mi to mały ekran umieszczony w części dla pasażerów na którym można włączyć sobie mapę. Ta trasa prowadziła przez East Harlem i po zachodniej części Central Parku. Na mapie nic nie widać, ale jest to najbardziej wyraźne zdjęcie jakie udało mi się zrobić podczas tej dzikiej jazdy.

Belvedere Hotel, Midtown Manhattan. Tutaj, pokierowani dobrymi opiniami, postanowiliśmy się zatrzymać  i uprzednio zabukowaliśmy pokój. Byłam już tak wykończona podróżą i nieprzespaną nocą, że nie marzyłam o niczym innym jak tylko o tym by wziąć prysznic i zdrzemnąć się przez dwie godziny. Była dopiero 10:00 rano, więc nie zamierzałam spędzać całego dnia na odpoczywaniu w hotelu, o nie, ja się nie oszczędzam, nie w NYC! Jednak w Belvedere czekała nas niemiła niespodzianka... Weszliśmy do środka, owszem hotel bardzo ładny, obsługa uprzejma i pomocna, ale kiedy usłyszałam, że nasz pokój może być gotowy najpóźniej o 4:00 pm czar prysł jak bańka mydlana. Zwykle hotele mają gotowe pokoje od 12:00 ewentualnie od 1:00 pm... Czyli co teraz? Mam czekać 6 godzin w hotelu na to aż pokój będzie gotowy? Pech chciał, że zrobiłam się głodna, a jak jestem głodna to zazwyczaj bywam niemiła, więc pierwsze o czym pomyślałam, to hotelowa restauracja. Akurat była pora śniadaniowa, więc zdecydowaliśmy się, że spędzimy tam trochę czasu posilając się i pomyślimy jak dalej spędzić te 6 godzin. 

W restauracji zastaliśmy tzw. szwedzki stół/bufet czyli bierz co chcesz i ile chcesz, ale wyboru jakiegoś powalającego nie mieli. Jedzenie było... średnie... Jajka na twardo dziwnie smakowały, chleb jak to chleb w Ameryce... Ser, który wzięłam do obkładu nie należał do moich ulubionych więc po jednym gryzie go odłożyłam. Zjadłam tylko trochę owoców, pieczywo obłożone pomidorem i... i chyba tyle. Tak naprawdę nawet kawa mi tam nie smakowała. Moje podniebienie chyba staje się coraz bardziej wymagające. Za ten jakże skromny posiłek zapłaciliśmy $30... Nawet mój mąż, który z zazwyczaj marudny nie jest, stwerdził, że śniadanie nie było warte tej ceny. 

Minęła dopiero godzina. Myślałam o tym, żeby przejść się po mieście, ale nie chciałam pokazywać się ludziom taka umęczona podróżą i przepocona. Postanowiliśmy więc poczekać w lobby aż przygotują nasz pokój.


 Usiadłam w fotelu, zamknęłam oczy i wydawało mi się, że na jakiś czas odpłynęłam. Po dwóch godzinach obudził mnie głos mężczyzny rozmawiającego przez telefon. On także nie był zadowolony, że jego pokój jest gotowy. Szturchnęłam męża, który także ucinał sobie drzemkę na siedząco i poprosiłam go by przeszedł się do recepcji i zapytał czy wysprzątali już nasz pokój, a ja zostanę na miejscu z naszymi podręcznymi bagażami. Wraca i już widzę na jego twarzy, że ma dobre wieści. Jest godzina 1:00 pm a pokój już jest gotowy! Uff, jednak nie przyszło nam czekać 6 godzin, a tylko 3. 

Pokój hotelowy mieścił się na siedemnastym piętrze i wyglądał całkiem nieźle. Całkiem duże, wygodne łóżko, telewizor, biurko, stoliki nocne, łazienka z prysznico-wanną, garderoba z wieszakami, żelazkiem i deską do prasowania oraz stojakiem na walizkę, malutka kuchnia z mikrofalówką, lodówką i zlewem no i całkiem niezły widok z okna.

Widok z okna w dzień
Widok z okna nocą
Pierwsze co zrobiliśmy po wejściu do pokoju to ładowanie IPhonów, które padły krótko po przybyciu do hotelu, a wiedzieliśmy, że przydadzą się na wieczór kiedy pójdziemy pobuszować po mieście. Najczęściej służą nam jako GPS.

Całkiem przyjemny zestaw do mycia i pielęgnacji czekał już w hotelu - kosmetyki pachniały pomarańczami.
Nareszcie mogłam się wykąpać i oddać się moim zaplanowanym dwóm godzinom snu. Kiedy poczułam, że jestem już w miarę wypoczęta, zaczęłam rozpakowywać nasz bagaż. Płaszcze, kurtki i koszule trafiły na wieszaki w garderobie, a resztę rzeczy ułożyłam w szafkach i szufladach pod telewizorem. Z biurka zrobiłam sobię toaletkę, bo i tak żadne z nas nie zabrało ze soba laptopa i nikt by go w inny sposób nie używał. Wtedy zorientowałam się, że brakuje pewnej ważnej rzeczy w kolorówce - nie wzięłam swojego kremu BB... czyli nie mam podkładu. No trudno, trzeba będzie gdzieś się w jakis tymczasowy podkład zaopatrzyć. 

Kiedy tylko obudził się mój mąż, zdecydowaliśmy, że pójdziemy pospacerować po mieście i przy okazji zrobimy małe zakupy. Nasz hotel jest niedaleko Times Square a stąd to już tylko żabi skok do H&M, sklepu, którego niestety nie ma w moich okolicach w Północnej Karolinie. Weszłam do środka tylko po dwie pary czarnych leggingsów oraz czarne niby-zamszowe balerinki. Następnie skoczyliśmy do Walgreens po jakiś podkład - wybrałam Revlon Color Stay w odcieniu Ivory ze względu na to, że słyszałam o nim dużo pozytywnych opinii i nie chciałam też siedzieć zbyt długo w sklepie, bo bardziej interesowało mnie to co na zewnątrz niż wewnątrz. A co do samego podkładu - jego jedyna i zarazem wielka wada to opakowanie z którego niełatwo wydobyć odpowiednią ilość kosmetyku.

Czas zaopatrzyć się w jakieś jedzenie na później i przekąski na jutro. Nie lubię kiedy dopada mnie niespodziewanie głód, bo razem z nim przychodzi ból głowy dlatego aby te dolegliwości nie popsuły mi zwiedzania zawsze noszę ze sobą coś awaryjnego do skonsumowania.

Widzicie reklamę poradni duchowej Psychic? ;) Taka ciekawostka ;)
Poszliśmy do Trader Joe's. Tam w końcu mogłam się nacieszyć pysznym chlebkiem z sezamem, bułeczkami bawarskimi, organiczną herbatką i owocami. Kupiliśmy też wodę, bo niestety nasz pokój hotelowy nie miał minibaru, a woda to chyba pierwsze po co człowiek sięga gdy przyjeżdża do nowego miejsca zmęczony podróżą. Nie zawsze chce się ryzykować i pić kranówkę. W innych hotelach w których miałam okazję przebywać woda butelkowana dla gości to był standard, tutaj jednak nie, no ale poradziliśmy sobie.

Wracając z naszymi zakupami do hotelu podziwialiśmy m.in. podświetlony Empire State Building. ESB to jeden z najbardziej charakterystycznych drapaczy chmur w panoramie miasta Nowy Jork. Po zamachach z 11 września 2001 roku stał się najwyższą budowlą na Manhattanie, lecz 12 lat później został brutalnie zdetronizowany i na podium najwyższego drapacza chmur nie tylko na Manhattanie, ale i na całej zachodniej półkuli uplasował się One World Trade Center znany także jako Freedom Tower.

Przyznam, że wyszło mi całkiem ciekawe ujęcie - połowa zdjęcia wygląda tak jakby była czarno-biała. Efekt niezamierzony, ale moim zdaniem interesujący :)


Podczas naszego spaceru obserwowałam też nowojorską policję. Faceci w mundurze zawsze (jak na mój gust) wyglądają o niebo lepiej niż w zwykłym ubraniu codziennym.

Zatrzymaliśmy się na chwilę na Times Square by sprawdzić czy przybyło jakichś nowych reklam podczas naszej prawie półtora rocznej nieobecności w Wielkim Mieście oraz czy nasz stary dobry znajomy (z widzenia) Spiderman wciąż walczy przeciwko głupocie ludzkiej i przechodzeniu na czerwonym świetle ;) ... Nie robiłam żadnych zdjęć na TS ponieważ i tak mieliśmy tam wrócić dnia następnego :) Dalej zmierzaliśmy już w stronę hotelu.

Widok z okna nocą po raz drugi :)
Tak mniej więcej wyglądał nasz pierwszy dzień - trochę się powkurzałam, ale pod koniec dnia zasnęłam w całkiem dobrym humorze mimo tego, że okna naszego hotelu nie były dźwiękoszczelne i słychać było nocne odgłosy miasta :)

16 comments:

  1. wow! Zdjecia super :D Tak sobie myślę ... taki hotel, w takim miejscu ... to i kosmetyki musiały być wypasione!

    Nieszkodzi, że były nieszczelne - w końcu ile to razy w życiu doświadcza się Nowego Jorku nocą :-) Bez względu na to w jakiej formie!

    buziaki,
    M

    ReplyDelete
    Replies
    1. W tych hotelach czasm mozna znalezc kosmetyki calkiem znanych marek. Moj maz ostatnio podczas swojego sluzbowego pobytu w Bostonie zatrzymal sie w hotelu, gdzie dostal kosmetyki Neutrogeny i Bath&Body Works wlasnie w takich miniaturkach.

      No jakos mi nie przeszkadzly te odglosy miasta, w koncu to tylko dwie noce byly ;)

      Delete
  2. Uwielbiam Twoje obszerne posty! Zazdroszczę i pozdrawiam, stała czytelniczka i podglądaczka ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziękuję :D i cieszy mnie ze sie odzywasz w komentarzach :)

      Delete
  3. Nie przeszkadzały by mi nocne odgłosy NYC ;)

    ReplyDelete
  4. Powinnaś książkę napisać :) Jak Ciebie czytam, to wyobrażam sobie jak to wszystko się działo :) Lekko się czyta, przyjemnie, jakbym tam była razem z Wami. Podoba mi się :)

    ReplyDelete
  5. Faktycznie bardzo ładne to zdjęcie ESB;-) Czekam na opis całego dnia!

    ReplyDelete
  6. This comment has been removed by the author.

    ReplyDelete
  7. Suuper :)
    Mam nadzieję, że kiedyś będę miał okazje wyjazdu do US
    Pozdrawiam :))

    ReplyDelete
  8. super! czekam na dalsze wpisy i zdjęcia oczywiście!:)
    Szkoda, że w tym hotelu tyle musieliście czekać na pokój, ale w sumie dobrze że z 6 godzin zrobiły się 3:)
    Te kosmetyki Tarocco pachną przepięknie! Były też w Chicago w hotelu, gdzie byłam 3 lata temu.

    ReplyDelete
  9. Hej! Świetne fotki! NYC piękny jak zwykle :) Czekam na relacje z drugiego dnia!

    ReplyDelete
  10. Widok z okna bardzo fajny :-) A lot 1,5h? raczej krótko, ale wiadomo czasami coś się dłuży bez względu na ilość czasu.
    Pozdrawiam

    ReplyDelete
  11. Widok bardzo fajny ale wielkość pokoju typowo nowojorska:) czekam na relacje z drugiego dnia.

    ReplyDelete
  12. Jej, spełniasz moje marzenia ;)

    ReplyDelete
  13. dzień pełen wrażen !
    super blog

    +obserwuję!
    pozdrawiam :*

    ReplyDelete
  14. Super zdjecia, zwlaszcza ten widok z okna w nocy. Ale ja bym w lobby nie czekala, zawsze mozna sie przebrac w toalecie a do odswiezenia w podrozy najlepiej sprawdzaja sie nasaczone chusteczki, ktorych niezastapiona funkcjonalnosc odkrylam kiedys w kolejce do lazienki podczas festiwalu w Glastonbury. Od tej pory nigdy sie z nimi nie rozstaje ;-)

    ReplyDelete